Po ostatnim graniu ze Stanley’em miałem pewną przewagę nad sobą samym, który by nie grał z nim w tym czasie (to chyba jasne nie?). Była to znajomość zasad gry Osadnicy: Narodziny Imperium. Tak jak już pisałem, wizytę Stanley’a chciałem też zoptymalizować – nie tylko pograć dla zwykłej radości z grania, ale też po łatwości nauczyć się zasad gier, które „zalegają” mi na półkach.
Po jego wizycie pierwsze co odpaliłem to był wariant solo, żeby utrwalić zasady i poukładać pasjansa na bogato. Szczerze powiedziawszy zasady w tym wariancie wydały mi się bardziej zawiłe niż w zwykłej wersji, ale to subiektywne odczucie. Fakt, że nie udało mi się spełnić podstawowego założenia, które pozwoliłoby przejść do liczenia punktów, więc można uznać, że poniosłem sromotną porażkę. Zrzuciłem to na karb tego, że w trakcie gry ciągle coś miałem innego do zrobienia i mogłem przegapić jakiś swój ruch. Za drugim razem poszło już lepiej i udało się zostać Kasztelanem z 68 punkami. Wariant solo daje trochę satysfakcji, ale wiadomo, że nie jest to szczyt marzeń. Lubię jednak gry, które wprowadzają taką opcję, która wiadomo zawsze pomoże, gdy pojawia się przymus rozegrania partyjki natychmiast, a w okolicy nie ma chętnych.
Pewnikiem jest, że najlepiej gdy jednak mamy do dyspozycji żywego przeciwnika, ponieważ to jest esencja grania w planszówki. Kilka dni temu zasiadłem z Sofią do Osadników. Często jak jej tłumaczę zasady to patrzy na mnie jakbym gadał po chińsku, ale z reguły nie zadaje pytań. Słucha, patrzy na mnie i kiwa w dziwny sposób głową, co na pewno nie sugeruje jakby rozumiała co do niej mówię. Oczywiście jak już siadamy do gry okazuje się, że „ta typiara tak ma” i faktycznie wszystko zrozumiała. W tym przypadku pojawiły się jakieś wątpliwości odnośnie zapisów na konkretnych kartach kilkukrotnie, ale sam też musiałem zastanowić się nad ich funkcją.
Jak to już razem stwierdziliśmy, zasady gry są bardzo proste i przebieg gry jest klarowny, szczególnie że tury wykonywane na zmianę są bardzo krótkie. Najtrudniejszą częścią jest zastanawiania się nad tym jaką kartę zagrać i w jaki sposób ją wykorzystać. Nie tylko sposób zagrania karty jest ważny, ale i kolejność, ponieważ budując lub plądrując dane karty w określonej kolejności, jesteśmy w stanie wykonać więcej ruchów zyskując np. więcej surowców. Ten element jest też automatycznie ogniwem wydłużającym całą rozgrywkę bo od niego wszystko zależy, choć w dwie osoby gra zamykała nam się w 50 minut, więc nie jest źle. Osadnicy: Narodziny Imperium pomimo tego, że mają proste zasady, to nie należą do łatwych gier. Na początku złudne mogą się wydawać rysunkowe grafiki na kartach i bogactwo kolorów trochę sugerujące, że to gra dla dzieci. W rzeczywistości gra wymaga podejmowania decyzji i dokonywania poważnych wyborów łatwo zmieniających losy gry. Karty można wykorzystać w sumie na 3 sposoby wliczając karty frakcyjne i karty zwykłe. Dodatkowo wszystkie ruchy trzeba zmieścić w raptem 5 rundach, gdzie pierwsza jest bardzo krótka przez ubogie zasoby. Sensowne ilości surowców zaczynają spływać od 3 rundy, a od 4 rundy to już ostatni dzwonek na zbieranie punktów zwycięstwa. Po kilku grach wyniki z 5 rund na torze punktacji wychodzą nam zawsze bardzo skromne i dopiero budynki nam windują znacznik. Ja niestety w pierwszej grze przeoczyłem chyba wszystkie istotne momenty i przegrałem z kretesem uzyskując raptem połowę punktów Sofii.
W kolejnych partyjkach już było lepiej. Widać ewidentnie, że znając karty i przebieg gry można lepiej zachować się przy pewnych kartach trafiających na rękę.
Gra bardzo nam się spodobała. Przyciąga oko, przez co chętnie przegląda się karty i operuje zasobami. Najważniejsza jest jednak różnorodność działań, które możemy wykonać w połączeniu z ilością dostępnych kart talii frakcyjnej oraz zwykłej.
Niestety podczas ostatniej gry nie obyło się bez incydentów. Sofia wymyśliła sobie jakiegoś podwójnego balona z wodą i brokatem w środku. Ściskając go było widać jak woda z błyskotkami przelewa się wewnątrz. Jak można się domyślić co jakiś czas podczas gry ściskała go pokazując jak to ładnie wygląda. Zrzędliwy stary powtarzał wielokrotnie „nie nad grą bo jak pęknie to ukatrupię”. No i w pewnym momencie dała mi powód do wrzasku. Balon pękł, woda się rozlała i zaczęła wsiąkać w elementy. Zanim wszystko zostało osuszone część znaczników nasiąkła i zaczęła się ekspresowo rozwarstwiać.
Na szczęście następnego dnia odrobina dobrego kleju załatwiła sprawę i teraz w zasadzie jak leżą obok siebie elementy to nie widać żadnych mankamentów. Większym problemem okazał się brokat, który ciężko było usunąć, a ja jeszcze następnego dnia w pracy znalazłem brokatowe serduszka na koszuli.
Comments 5
O:NI to jedna gra, którą kupiłem, sprzedałem i znów kupiłem. Żona co prawda nie dała się namówić na kolejną partyjkę po latach, ale córka mocno się wkręciła w Osadników. Nie jest co prawda w stanie równorzędnie rywalizować z takim tęgim umysłem jak mój, ale wpadliśmy na pomysł wyrównania szans. Mała dostaje na start dwie darmowe karty frakcyjne jako umowy i w konsekwencji zaczyna z większą produkcją. Zasada działa bardzo dobrze, różnice punktowe nie przekraczają 10 punktów.
Gorzej jak mars dostaje baty, bo na to już fory chyba nie dostanie :) Fajne jest to, że faktycznie czasem niewielkim ruchem można tak przystosować grę, żeby dzieciaki też się dobrze bawiły.
Author
To fakt, ratunku dla starego nie ma jak przegrywa, ale już nie jest tak źle, zacząłem nadganiać ;) Faktycznie dużą zaletą większości gier planszowych jest to, że można nagiąć lekko zasady wyrównując szanse zawodników na różnym poziomie – szczególnie równoważąc zależności wiekowe.
Ja swego czasu też trochę naginałem zasady dla dzieciaków, ale to akurat przynosiło dobre skutki, ponieważ grały chętniej i więcej, a w rezultacie coraz lepiej i tym szybciej nie trzeba było już naciągać zasad.
Czytałam instrukcję wariantu solo i nie rozumiem w jaki sposób odbywa się atak gracza wirtualnego. Czy mogę prosić o pomoc?