Tekst o instrukcjach, zamieszczony przez berniego na świetnym blogu psgp.pl, skłonił mnie ostatnio do rozważań na temat czasochłonności naszego hobby. I nie chodzi mi o czas potrzebny na samo granie.
Chyba nie można mnie nazwać rasowym geekiem. Mało kupuję, więcej wymieniam, jednak na nikim nie zrobi wrażenia liczba 10-15 gier, które średnio poznaję w roku. Dlatego problem z instrukcjami, opisywany przez berniego, nie dotyczy mnie w tak dużym stopniu. Jasne, nie pamiętam zasad wszystkich swoich gier, ale większość jestem sobie w stanie szybko odświeżyć. Gorzej z instrukcjami do nowych nabytków. Niech ich nawet będzie i dziesięć w skali roku. Uważne przeczytanie reguł, czasem dodatkowo wsparte rozłożeniem gry i rozegraniem testowo kilku tur, zajmuje często więcej czasu niż pojedyncza rozgrywka.
Ale instrukcje to nie wszystko. Weźmy na warsztat taki MatHandel. Super inicjatywa, można sobie wymienić niegrane tytuły na coś nowego. Ale wcześniej trzeba dokładnie obejrzeć stan wystawianych przez siebie egzemplarzy, przeliczyć komponenty i wszystko jeszcze możliwie starannie opisać. Wrzucenie ofert na BGG to dla mnie nie jest wielka robota (wystawiam zwykle mało pozycji), ale już analiza całej listy gier przy uzupełnianiu listy preferencji zajmuje mi dwie-trzy godziny. Do tego należy dodać czas potrzebny na kontakt z użytkownikami, pakowanie, wysyłanie, ewentualnie odbiory osobiste.
Kupowanie czasochłonne jest jakby mniej, ale, jak wspominałem, ja kupuję stosunkowo mało. Zwykle jak już zdecyduję się na coś nowego, to sprawdzam cenę w kilku ulubionych sklepach i, po opłaceniu zamówienia, grzecznie czekam na przesyłkę. Paczkę z paczkomatu odbieram w drodze z pracy do domu, więc czasochłonność jest zredukowana prawie do zera. Mam więc nową grę. I co z nią robię? Oczywiście od razu nie gram. Najpierw trzeba wycisnąć żetony, posegregować komponenty i wrzucić je elegancko do woreczków strunowych lub pudełek wędkarskich. Czasem też pojawia się zagadnienie koszulkowania kart. I kilkadziesiąt minut poszłoooo…
A jak to się w ogóle dzieje, że gra trafia na mój radar? Otóż czytam sporo recenzji, oglądam przykładowe rozgrywki i na tej podstawie wyrabiam w sobie poczucie, że dana gra jest stworzona dla mnie. I zaryzykuję tezę, że w wielu przypadkach czas poświęcony na gromadzenie materiałów o grze znacznie przewyższa łączny czas zabawy z fizycznym egzemplarzem! Bo wcale nierzadko okazuje się, że gra z pozoru idealna traci swój czar przy bliższym poznaniu. I idzie na sprzedaż / wymianę. Czasochłonną, o czym już pisałem.
Nie tylko recenzje i gameplay’e są dostępne w polskiej sieci. Felietony, wywiady, podcasty audio, podcasty wideo, blogi – jest tego wszystkiego bardzo dużo. Nie do przemielenia. Starannie wybieram to co czytam / słucham / oglądam, a i tak mam poczucie, że przeczesywanie planszówkowych serwisów zajmuje mi każdego dnia bardzo dużo czasu. Stanowczo zbyt dużo.
Ale to nie wszystko. Planszoholizm przybiera czasem gorsze oblicza. Nie jestem notorycznym czytaczem forum ani aktywnym użytkownikiem BGG, twitterów, facebooków. Ale pobieżne obserwacje każą mi sądzić, że jest wśród nas duża grupa ludzi regularnie uczestniczących w wymianie poglądów w ww. mediach społecznościowych. Część spędza dodatkowo godziny śledząc kampanie crowdfundingowe gier planszowych na Kickstarterach i wspieram.to.
Jak dorzucę do tego wszystkiego pracę zawodową, obowiązki rodzinne, posiłki i sen, to zastanawiam się jak tu znaleźć choćby chwilkę na granie?
—
Powyższy tekst zeżarł mi ok. 3h. Czyli zamiast pisać głupoty mógłbym zagrać 1 raz w TtA, 2 razy w Brassa, 3 razy w Zamki Burgundii i pewnie z 9 razy w Witkacego.
Comments 3
Oj tam oj tam, kochasz swoje zainteresowanie to nie liczysz czasu który Ci zjada. Gospodarowanie i multizadaniowość :D ja już się wyrobiłem do tego stopnia że regularnie piszę, robię projekty DIY i jeszcze do tego gram :) jak tylko się chce, to zawsze się da (zaznaczam że z niczego standardowego w życiu nie rezygnuje – rodzinnie, znajomościowo, pracowo)
U siebie zauważyłem, że takie zwiększenie zaangażowania w aktywności okołoplanszówkowe, ale nie bezpośrednio granie wynikają głównie z braku samego grania. Jakoś trudno ostatnio się sensownie umówić, bo nikt nie może i chyba to jest główny powód.
Ja nie ukrywam, że najmniej właśnie lubię wertowanie instrukcji oraz pierwsze – chaotyczne rozgrywki. Poza tym mamy gry, które w założeniu są podobne (np: Descent 2 oraz Super Dungeon Explore) i mają zbliżone zasady, ale różnią się specyficznymi detalami, więc często się miesza.