W niedzielę udało nam się ugościć Radka i Natalię, czyli jednych z pierwszych planszoholików ;) Tydzień wcześniej to my odwiedziliśmy ich, więc przyszła pora na rewanż odwiedzinowy. Zaplanowane to było w prosty sposób – dzieci będą się bawić, a my sobie pogadamy. Udało mi się wpleść w to wydarzenie również aspekt holiczny (tak się złożyło, że zarówno „alko-” jak i „planszo-„). Na początku tylko Rad wyraził zainteresowanie moim pomysłem, następnie kobra i z bólem serca muszę dodać, że moja żona stanowiła największy problem. Pojawiły się argumenty typu:
- przecież nie przyjechali grać tylko się spotkać,
- dzieci same nie mogą latać przecież,
- wiesz, że nie lubię poznawać zasad nowych gier.
Nie poddawałem się jednak i z pomocą gości udało się przekonać czwartego gracza. Właściwie dlaczego miał być element tłumaczenia nowych zasad?! Po prostu postanowiłem odpalić jeden z prezentów podchoinkowych, który nie miał jeszcze szansy nacieszyć się dotykiem ludzkich rąk.
Tichu trafiło do mnie przypadkiem. Abstrahując od tego, że to sprawka Mikołaja, to o grze słyszałem już dawno. Widziałem bardzo pochlebne opinie, ale co tu kryć nie interesowała mnie zbytnia ze względu na swoją formę podobną do … grania w zwykłe karty.
Oczywiście grywałem już olbrzymią ilość razy w karty – Poker, Kanasta, Brydż, odmianę Belote z pełną talią (to dla mnie najlepsza gra przy użyciu zwykłej talii kart – ever!). Od dłuższego już jednak czasu nie grywam w karty. Owszem bywały posiedzenia długie właśnie z radem i kobrą w Kanastę, ale priorytetem są typowe, „nowoczesne” gry planszowe. Wybierając Tichu jednak powołałem się na wysoką pozycję na BGG, niską cenę i zwykłą ciekawość tych chińskich korzeni gry.
Nie mogło być lepszej okazji, żeby spróbować ten tytuł, niż właśnie gra z Radkiem i Natalią. Dzień wcześniej postanowiłem przeczytać instrukcję, która moim zdaniem jest bardzo słaba. Obejrzałem chyba dice tower i czułem przez pierwszą grą, że będę miał problem z wytłumaczeniem zasad. Z początku czasem zerkaliśmy na karty pomocy, które nawet okazały się przydatne.
Tłumaczenie odbyło się w warunkach polowych, ponieważ akurat 4 żarłoczne bestie były w okolicach pory karmienia, czyli trzeba było sypnąć mięsem. O dziwo tłumaczenie przebiegało w miarę sprawnie, z zachowaniem jakiejś w miarę sensownej kolejności. Pierwsze dwie partyjki odbyły się bez liczenia punktów i z uzupełnianiem kilku braków w zasadach oraz doczytywaniem pewnych niuansów. Po kilku rozdaniach byliśmy zdania, że możliwości zagrywek taktycznych jest multuznalie mamy jeszcze doświadczenia, ale potencjał tytułu już znali
Grę na punkty rozegraliśmy w parach małżeńskich i muszę przyznać, że pomimo wstępnych narzekań Gosi, gra układała nam się rewelacyjnie. Mieliśmy niezły flow i nawet w beznadziejnej sytuacji, gdzie zaryzykowałem wywołanie fulla 10-10-10-J-J licząc na to, że zgarniemy łatwo 50 punktów, okazało się, że Natalia miała bombę bodajże z 4. No i pomyślałem, że niezła wtopa, a tu moja żona wywala bombę waletów i pozamiatane. Nie często można trafić bombę a co dopiero w takiej sytuacji i to dwie. Proste 3 zagrania z ręki a tyle emocji. Może nie do końca jeszcze poznaliśmy zasady, ale dużo lepsze partyjki mieliśmy nie słuchając porad z instrukcji odnośnie strategii.
Karty specjalne to bardzo ciekawe elementy gry. Moje spostrzeżenia na razie po jednej pełnej partii do 1000 są następujące:
- Mah Jong jest dobry, gdyż daje nam zacząć, ale jeśli nie pozbędziemy się go szybko to może stać się bardzo uciążliwy, szczególnie jeśli jest samotny. Wymaganie Mah Jongiem konkretnej karty jest fajne, ale może się obrócić przeciwko nam.
- Wierny pies – trochę niepozorny, ale mądrze zagrany z partnerem, w odpowiednim momencie daje świetne wyniki.
- Feniks – generalnie dobra karta, często nam schodził w lewach razem ze smokiem, więc zerował swoje -25 punktów.
- Smok – tu mam największą zagwostkę. Niby najmocniejsza pojedyncza karta i jeszcze warta 25 punktów, ale praktycznie zawsze oddaje się ją przeciwnikom. Jeśli dobrze rozumiem to tylko bomba partnera zagrana na smoka może uratować smoka przed oddaniem wrogowi. Oczywiście fakt, że smok praktycznie gwarantuje przejęcie możliwości rozpoczynania jest bez sprzeczny (poza przebiciem bombą przez wroga).
Jak na pierwsze granie mogę stwierdzić, że jest to na pewno jedna z lepszych gier karcianych, wykorzystujących tradycyjną talię kart. Gra wciąga i jest dość wymagajaca pomimo swoich w gruncie rzeczy prostych zasad. Co do czasu rozgrywki nie jestem w stanie stwierdzić jednoznacznie, ponieważ partia była przeplatana mniej lub bardziej angażującymi zapytniami od dzieciaków. Nam cały fun zajął z 3 godziny, przy czym czystego grania było pewnie z półtora godziny. W ostatnim rozdaniu kobra zaryzykowała duże Tichu i w ten sposób z 225 punktów skończyli w okolicach 0, w czym pomógł im także Feniks. Zakończyliśmy grę różnicą około 1000 punktow, ale najważniejsze jest to, że wszystkim się podobało. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Nie zrozumiałem tylko na końcu tej uwagi Natalii, która brzmiała jakoś tak: „Radek zabieraj dzieci, też mi gospodarze, lepiej się stąd wynośmy„. Mogłem jednak coś niedosłyszeć lub przekręcić.
Jeszcze jeden drobiazg. Radek ograniczył się tylko do planszo-holizmu, więc był w domu w pełni trzeźwy dorosły do opieki nad dziećmi. Odpowiedzialność!
Comments 4
Dobrze jest wrócić! Mam nadzieję, że jesteśmy na dobrej drodze aby powrócić do dobrego starego planszoholizmu! Przyznam szczerze, że każda wizyta u marsa kończy się choćby mała partyjką. Hmm w zasadzie każda wizyta naczelnego u nas również kończyła się partyjką, bo przypadkiem wziął jakąś grę ;) Tak to jest z planszoholikami, sami wiecie.
Jeśli chodzi Tichu to jestem pewna, że Marsy siedziały i tłukły w nową karciankę, a potem niby nic nie wiemy a wygrywamy. Sam mówiłeś, że trzeba się z nią ograć aby wygrywać więc pytam jakim cudem Wam się udało nam tak tyłki złoić??!! W ogóle jakieś zwyczajowe prawo chyba mówi o gościnności i oddaniu choć jednej partii ;)
Nie wiem ile było rozdań ale prawie za każdym razem ja miałam kartę rozpoczynającą, rad standardowo kicha w kartach (ale to nic dziwnego bo kto nie ma szczęścia w kartach to ma w miłości ) zmierzam do tego, że jak to w karciankach bywa losowość jest przeogromna. Czy to wada? Niekoniecznie, zależy od oczekiwań i usposobienia gracza. Mąż mój spokojny człowiek więc każdą kolejna porażkę przyjmował z pokorą a nawet uśmiechem, ja podpojona czerwoną cieczą również awantury nie zrobiłam, ale gdy doszło do 1000 zgarnęłam ferajnę . Szczerze mówiąc to wstyd, aż tak przegrać. Mam nadzieje, iż będziemy mieli szansę się odegrać. A wtedy to my Wam pokażemy!
Losowość oczywiście ma miejsce, ale chodzi o to, żeby wykorzystać wszystko co się dostanie :) To jest świetna gra. Co ciekawe modyfikacja talii jest minimalna a wpływa znacząco na wszystkie poczynania. Mechanizm gry też jest bardzo interesujący a i interakcja całkiem złożona. Generalnie kiedyś czytałem jak to jest, czy to chińska czy nie chińska gra i wszystko wskazywało mi na to, że jednak tak. Nie wszystko co chińskie jest tandetne :) W końcu potężna cywilizacja.
Author
„Każda wizyta” – tylko ostatnio wizyt było raptem 2 :)
Tak Tichu to bardzo dobra gra. Jednak minusem jest wymóg 4 osób (z tego co wyczytałem, to taki wariant jest najlepszy). Poza tym muszę przyznać, że moje priorytety są bliżej planszy i ładnych karcianek niż „tradycyjnych kart”, więc pomimo zachwytu Tichu jestem pewien, że nie będzie to częsty gość na stole.
Każda kiedyś ;)