Cześć,
Na Planszoholiku ostatnio nieco ciszej i również się do tego przyczyniłem. Planów na pisanie było wiele, ale miałem dosyć mało okazji, żeby sobie w ogóle pograć, a co dopiero o tym pisać. Tak to już bywa, gdy pojawiają się spadkobiercy w domu. Niemniej, warto po kolejnym roku grania zrobić małe podsumowanie.
Nie przedłużając wstępu przedstawiam więc moją listę top 10 gier wszechczasów (wybrane ze wszystkich, w jakie grałem do tej pory). Mógłbym niczym Oscary oznaczyć moją listę 2015, ale nie bądźmy tacy hop do przodu.
10 – Battlestar Galactica
Opisywałem wrażenia z BSG w mojej zeszłorocznej liście. Wiele się nie zmieniło, bo od marca 2013 (nie jest to literówka) niestety nie grałem w tę grę ani razu. Natomiast ta jedyna partia wciąż bardzo mocno mi siedzi w pamięci, dlatego Battlestar pozostał w top 10.
9 – Le Havre
Jeden z moich nowszych nabytków. Postawiłem sobie pytanie – wolę robić biznesy w przemyśle portowym, czy sadzić marchewki? Tym sposobem trafiła do mnie dosyć ciężka gra pana Rosenberga, najlepiej sprawdzająca się przy 2-3 osobach. Partia potrafi być bardzo satysfakcjonująca, a po jej zakończeniu czuje się, że sporo się dokonało. W pełni zgadzam się z opinią Toma Vasela, że w Le Havre w każdej turze ma się dużo bardzo fajnych możliwości i mimo, że ktoś nam zajmie upatrzone miejsce, nadal będzie z czego wybierać.
8 – Suburbia
Bardzo dobra zarówno na 2, 3 i 4 graczy. W Sim City zawsze w którymś momencie w końcu bankrutowałem, a tutaj udaje mi się utrzymać płynność finansową. Suburbia nie jest najładniejszą grą na świecie, ale mi jej surowość odpowiada. Satysfakcja z budowy własnego miasta jest spora. Jeśli lubicie Suburbię, zdecydowanie polecam dodatek Suburbia Inc. Oprócz nowych zwykłych kafelków dodaje także misje do zrealizowania w połowie i na końcu gry, oraz kafelki granic. Mój ulubiony rodzaj dodatku – nie wywraca gry do góry nogami, dodaje więcej tego samego i parę urozmaiceń.
7 – Small World
Mam 4 dodatki z nowymi rasami (ta sama uwaga, co przy dodatkach Suburbii, choć do Small World istnieją też takie, które więcej zmieniają) co zapewnia mi dużą różnorodność poszczególnych partii. Bardzo cenię ją za to, że dobrze nadaje się do pokazania początkującym planszówkowiczom. Jest to dla nich kawał gry, który znakomicie wygląda . Przy tłumaczeniu zasad można powiedzieć, że to takie Ryzyko tylko lepsze. Warto jednak na pierwsze rozgrywki usunąć niektóre zbyt skomplikowane kafelki ras i umiejętności specjalnych.
6 – 7 cudów świata
Znakomita gra. Bardzo ją lubię. Moim zdaniem najlepiej działa na 5 graczy. Obniżona pozycja w stosunku do zeszłego roku wynika m.in. z tego, że nieco mniej w nią ostatnio grałem, co być może się zmieni gdy Majkos nabędzie Babel.
5 – Tzolk’in
Drugie po Le Havre dosyć ciężkie (przynajmniej jak dla mnie) euro na liście. Wypełnia moje zapotrzebowanie na taki kaliber przy 3-4 graczach. Na pięciu nie próbowałem jeszcze grać. Mam dodatek, więc mogę, ale jak dotąd korzystałem tylko z Plemion – Przepowiednie wciąż są w pudełku. Tzolk’in jest efektowny wizualnie i mimo, że partia gra dosyć długo, za każdym razem żałuję, że to już koniec, bo tyle fajnych rzeczy mógłbym jeszcze zrobić!
4 – Race for the Galaxy
Jedna z cech dobrej gry (choć nie obowiązkowa) objawia się tym, że choć jestem w nią cienki, sprawia satysfakcję i chce się w nią grać. W Race’a oceniam swój poziom na co najwyżej średni. Grałem z pierwszymi trzema dodatkami i one potrafią przytłoczyć, ale i dają więcej możliwości. Jedyny zarzut do tej gry mam taki, że czasem zdarzają się partie, gdy wybiera się kilka razy z rzędu eksplorację, a mimo to nie bardzo chcą się pojawić potrzebne karty. Jest to oczywiście cecha większości karcianek. Natomiast nie zgadzam się z rozprzestrzenianym mitem, że symbole na kartach to jakaś ogromnie trudna do przejścia bariera. Moim zdaniem są bardzo logiczne, a umiejscowienie ich na polach odpowiadającym poszczególnym fazom bardzo ułatwia jednym rzutem oka zorientowanie się, z których kart na stole w danym momencie się skorzysta. Te symbole według mnie nie są bardziej skomplikowane choćby od tych z familijnych i przystępnych 7 cudów świata.
3 – Pandemia
Najlepsza gra kooperacyjna. Mechanika jest bardzo spójna, logiczna, elegancka, błyskotliwa i ściśle powiązana z tematem gry. Zagrałem zaskakująco dużo partii, część także solo, gdy ze względu na spadkobiercę, nie mogłem opuścić swoich czterech ścian. Mam dodatek Na Krawędzi, który wnosi sporo urozmaiceń, oraz genialne pojemniczki na znaczniki chorób. Bardzo się cieszę z wydania tej gry i dodatku po polsku. Droga Lacerto, jestem pierwszy w kolejce do zakupu In the Lab w rodzimej wersji.
2 – El Grande
Najmocniejszy debiut na tegorocznej liście. Dwudziestoletnia gra, która pokazuje, że naprawdę dobre planszówki nie starzeją się. Chociaż szarobura, z paskudną okładką, idiotycznym torem punktacji (na którym prawie nie ma cyfr) i w wersji niemieckiej, nie opuści już mojej kolekcji. Karty zakoszulkowałem, a w koszulki włożyłem ich tłumaczenia. Na tor punktacji nakleiłem samoprzylepne cyfry. Na okładkę staram się nie patrzeć, a sama gra na tyle angażuje, że oprawa wizualna schodzi na drugi plan. Zasady są niemal tak eleganckie jak w Pandemii (trochę zgrzyta, szczególnie podczas tłumaczenia jak działa, karta Veto) i niemal równie proste do wytłumaczenia. El Grande potężnie wciąga i pozwala na różne sposoby prowadzenia rozgrywki – od dosyć agresywnego do zupełnie dyskretnego, gdzie np. mimochodem tłucze się punkty za drugie miejsca w regionach. Mechanizm licytacji kolejności w rundzie powoduje, że warto planować na kilka rund do przodu i zapewnić sobie pierwszeństwo w tej decydującej.
Mam wrażenie, że jeszcze przede mną odkrycie co tak naprawdę El Grande ma do zaoferowania.
1 – Summoner Wars
Brak zmian od zeszłego roku. To moja ulubiona gra. Może o tym zaświadczyć także fakt, że zapowiedziany Master Set: Alliances znalazł się na mojej wishliście BGG ze statusem 1 – Must have – jako jedyna gra w historii mojej wishlisty. Co nie zmienia faktu, że nie zmartwiłbym się, gdyby w przyszłości jakaś gra spodobała mi się jeszcze bardziej.
Najważniejszy wniosek z ostatniego roku mam taki, że okazji na granie było mniej. Przez to wieczór spędzony tylko przy 2-3 lekkich tytułach nie był dla mnie satysfakcjonujący. Dlatego też zwróciłem się ku nieco cięższym grom i widzę, że w takie gram chętniej. Nie oznacza to, że od dziś koniec z lekkimi pozycjami, ale przede wszystkim musi być angażująco i satysfakcjonująco. Niekoniecznie bardzo długo, choć dlaczego by nie.
No i jeszcze jeden, mało odkrywczy wniosek – szkoda czasu na przeciętne gry!
Comments 6
Mi się okładka El Grande podoba. Szczególnie zblazowane miny tych facetów i niepokojące spojrzenie konia ;)
W samą grę nie miałem okazji popykać, chociaż była ku temu okazja. Swego czasu spędzałem z rodziną wakacje w słonecznej Chorwacji i jakież było moje zdziwienie, gdy w pokoju wspólnym naszego pensjonatu ujrzałem półkę z grami planszowymi. W tym El Grande oraz kilka innych mniej lub bardziej znanych gier. Niestety wszystko w edycji DE
Na marginesie – jak się sprawdza 7 cudów na trzy osoby? Jest sens grać, czy raczej im więcej graczy tym lepiej? Bo że na dwójkę szkoda czasu, to już wiem
Author
Koń rzeczywiście coś knuje, ale jak dla mnie ta okładka to straszny bohomaz.
El Grande polecam bardzo mocno, żeby przynajmniej raz spróbować i zobaczyć z czym to się je.
Co do 7 cudów – moim zdaniem na 3 osoby też nie warto. Od 4 już jest fajnie.
W przypadku 3 osób, konflikt militarny to każdy z każdym. Poza tym ma się praktycznie nieograniczony dostęp do surówców, bo zawsze każdy z sąsiadów coś będzie mieć. Przy czterech osobach w mniejszym stopniu, ale też to obserwuję. Dopiero przy pięciu trzeba rzeczywiście zadbać o surowce, które będą nam potrzebne – gra jest wtedy dużo ciekawsza i bardziej zmusza do obserwowania tego, co robią inni.
7 cudów – z braku laku dobre i 3 osoby :) ale potwierdzam wszystkie „mankamenty” trzyosobowej rozgrywki. Nie mniej jednak, w każdej rozgrywce inaczej się wygrywa i punkty zbija na czymś innym i to jest duża zaleta gry.
Kilka gier z tej listy też mógłbym umieścić w moim TOP 10 a na pewno TOP 50 :) Jedną nawet bym w TOP 3 umieścił
@kaszkiet
Summonersów uwielbiam i właśnie też się czaję żeby zrobić zamówienie na wszystkie decki z dodatkowymi alternatywnymi summonerami i aliance. Natomiast jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do mieszania talii nawet z otrzymanymi promo mercami ze sklepu plaidhat.
Pingback: Banerowe wyzwanie planszoholika :Gry Planszowe – okiem planszoholika
Author
@scovron – ja też nie przepadam za deckbuildingiem. Jednak jakieś podejście do niego zrobiłem i złożyłem każdą z podstawowych 16 talii swego czasu, gdy za bardzo nie mogłem w nic grać i tak już je zostawiłem. Czasem, naprawdę rzadko, robię drobne korekty. Mercenaries wrzucam tylko do ich talii, nie wykorzystuję w innych frakcjach.