Historia mojej planszy #3

Majkos Poznajmy się, Wspomnienia 4 Komentarzy

No Gravatar

Ciąg dalszy karcianego szaleństwa. Zacząłem studia. Następnym kamieniem milowym był WarCry. Po dziś dzień nie mogłem uwierzyć, że ta gra nie odniosła takiego sukcesu jak M:tg. Karcianka w świecie Warhammera, gdzie budowało się własne armie. Jak wszystkie pozycje do tej pory, ta również opierała się na deckbuildingu, czyli każdy miał swoją unikatową talię, taką która lubił najbardziej grać. Każda karta prócz efektu miała swój numerek odpowiadający rzutom kostki 6 ściennej.  Im silniejsze karty wrzuciłeś – tym słabsze rzuty miałeś podczas walki. Trzeba było znaleźć odpowiedni balans między siłą kart, a siłą podczas walki. Najprawdopodobniej jedna z lepszych gier  w jakiekolwiek grałem. Miałem nawet swoje sukcesy na scenie turniejowej (między innymi dwukrotny drużynowy Mistrz Polski), która diametralnie różniła się od tej prezentowanej przez M:tg. Gra została skutecznie zabita przez producenta (Sabertooth Games). Kolejne dodatki tak mocno podnosiły siłę jednostek i kart, że w pewnym momencie stała się nie grywalna. Lecz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że byłem z nią od samego początku do końca (lata 2003-2007). Nadal powsiadam pokaźną kolekcję kart i nie zamierzam się ich pozywać.

wc090

W tym czasie nastąpił również niewielki powrót M:tg w zupełnie innej odsłonie. Nigdy nie maiłem jakoś dużo kart. Za to raz na trzy miesiące organizowane były turnieje, tzw. Prerelease. Chodziło się na nie z pustymi rękoma. Dostawało się 1 podstawkę i 2 boosterki i trzeba było z tego sklecić jakiś deck. Ponieważ szanse były mniej więcej wyrównane, również udawało mi się wpinać i tam na topowe miejsca. Jednak jak już wspomniałem wcześniej – scena turniejowa M:tg jest fatalna. Do tej pory przypominam sobie sytuację, gdy grałem na „pierwszych stolikach”(najlepsi gracze) z weteranem, który nie mógł uwierzyć, że dostaje baty od jakiegoś leszcza spoza elitarnego kręgu magicowców. Że nie wspomnę nawet, o czatowaniu na błąd przeciwnika. Nie na błąd taktyczny, na błąd w stylu „Ops! Wziąłem o jedną kartę za mało”. Od razu było „SĘDZIA!!”. Żadnych zasad fairplay nie uświadczysz. To nie zabawa. Nie na pierwszych stolikach. To WOJNA!

020912-Legacy.Gaming-AR63

Oczywiście porzuciłem to po 5 takich turniejach. Gra powinna być przyjemna, a nie stresująca. Z kolegami graliśmy jeszcze we własnym gronie w inne karcianki. Między innymi daliśmy szanse Grze o Tron (wtedy jeszcze nie LCG), czy World of Warcraft. Były niezłe, ale nie wystarczające.

acolytedemia

Dopiero po jakimś czasie przyszła kolej na Inwazję LCG. Kolejna większa pozycja w moim growym świecie. Jako człowiek, który nigdy nie przeznaczał dużo kasy na karcianki, rozwiązanie LCG (Living Card Game) dla mnie zbawieniem. Głównie dlatego, że za cenę 45 zł miałem WSZYTKIE karty z nowego dodatku. Taka kwota raz na miesiąc – stać mnie na to! Skończyło się narzekanie na to, że wygrywa ten co więcej kasy właduje. Wreszcie można było się skupić na składaniu talii jaką się chce, a nie składać taką, jakie się ma karty. Dopiero z czasem uświadomiłem sobie, że to również wysysa kasę. Nie tak może jak system CCG (Collectible Card Game), czy TCG (Trading Card Game). Lecz z czasem w przeliczeniu za władowane w to pieniążki mógłbym mieć ponad 3 drogie i duże gry planszowe rzędu Eclipse, Descent czy Mage Knight. Również oddałem go na MatHandlu z łezką w oku. Następuje koniec mojej Ery Karcianek.

warhammer-lcg-logo

Dopiero po tak długim czasie nastąpił renesans planszówek. Jakieś 2 lata temu. Nastąpił on dość nieoczekiwanie. Kumpel z pracy (którego znacie pod kryptonimem Kaszkiet) zaproponował niezobowiązującą partyjkę w Carcassonne. Zaskoczyło.

Carcassonne.101330.1580x0

Dziś, jak prawie każdy planszówkowiec jestem na etapie „mamy tyle planszówek, że nie zdążyłem we wszystkie jeszcze zagrać”.

KONIEC

Share

Comments 4

  1. Zaskoczyło owszem!
    Nie graliśmy jeszcze we wszystko co mamy, ale na razie kolekcje są pod kontrolą :)

    A może napiszesz też artykuł z dobrymi historiami z turniejów karciankowych? Mogłoby być ciekawe.

  2. Post
    Author

    Historie są, ale nie są tak spektakularne jak by się chciało. Większość kończyłaby się stwierdzeniem, że niektórzy gracze to nadęte bufony.
    Pamiętam jeden z moich ostatnich turniejów określany był jako „Meksyk” gdyż na 6 graczy przypadała ławka 2 osobowa. Hardkor.

  3. spodobała mi się twoja historia. szczerze mówiąc jestem zaskoczony, że po tak bogatych doświadczeniach w światach karcianych spodobało ci się proste Carcassone :)

  4. Post
    Author

    Ciesze się :) Carcassonne to był tylko początek. Prosta gra nie znaczy zła, wręcz przeciwnie. Bardzo lubię gry co są bardzo proste, a jednocześnie dają duże pole popisu. Np Summoner Wars. Wciągnęła mnie sama idea powrotu do plnaszówek, a nie konkretnie może ta gra. Równie dobrze mogliby to być Osadnicy z Catanu, Descent 2 czy Terra Mystyca.

    Myślę, że (jak ze wszystkim) sprowadza się to raczej do ekipy niż do samego pretekstu do spotkań.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *