Era Karcianek. Nie mówię tu oczywiście o najlepszej kolonijnej grze Makao. Choć grywało się. Czasem był to Tysiąc. Rodzice nawet próbowali przeforsować rodzinnego Brydża. Lecz zawsze te gry zawsze wydawały mi się „płaskie i bez polotu”.
Jako 13 latek pojechałem z rodzicami kiedyś do Czech (czy może Czechosłowacja jeszcze – nie pamiętam takich rzeczy. Nie obchodziły mnie wtedy). W sklepie z różnymi pamiątkami pomiędzy półkami zauważyłem swój pierwszy zestaw początkowy do Magic: The Gathering. To był Mirrage wtedy. Kupiłem go, nie rozumiejąc o co chodzi. „Słyszałem, że to jest fajne”. Po powrocie pokazałem kumplowi, ale przeszło bez echa.
Niecały rok później inny kolega pokazał mi grę karcianą Doom Trooper. Była genialna! Pierwsza prawdziwa kolekcja, własne strategie, pierwsze wymianki kartami. Do tego wspaniałe grafiki. Wpadłem w tę grę bez reszty! Fantastyczny, kolorowy, ale i mroczny świat. Szczypta magii, nie za dużo. Wszechobecne plugastwo. Własna unikalna talia! Planszówki poszły w odstawkę. To przed karciankami jest przyszłość!
Na stół wrócił M:tg. Wrócił niczym bumerang i trafił mnie prosto w głowę. I to kantem! Zatraciłem się w karcianym świecie. Przygoda z M:tg trwała naprawdę bardzo, bardzo długo. Przeszedłem przez wszystkie etapy karcianego gracza: od świeżarka po wytrawnego stratega. Nawet chodziłem swego czasu na turnieje, ale scena turniejowa to w moim mniemaniu najgorsza rzecz jaka mogła się przytrafić M:tg. Niemniej miała ona swoich zwolenników, ja preferowałem grę „fundeckami” ze znajomymi. Nigdy nie wydawałem dużo kasy na to. Żyłem z wymian i pomysłowych decków. Mógłbym tu teraz rzucać farmazonami, takimi jak „Jeśli pokochasz karcianki, one też Cię pokochają”. Nic bardziej mylnego. Początki są bardzo trudne. Szczególnie gdy ma się już znajomych, co już głęboko w tym siedzą. Przypomina to dzisiejsze próby grania w gry On-line. Wszyscy oczekują, że od razu wiesz wszystko i będziesz zajebisty. Na samego Magica mógłbym poświęci cały wielki oddzielny artykuł, więc może od razu pchnę historię dalej.
Nie mogłem grać tylko w jeną grę, bo niedużo czasu trzeba żeby się znudziła. Na szczęście towarzystwo było otwarte na nowe doznania. I tak przyszedł czas na Rage. Kierowało się w niej własną paczką wilkołaków i walczyło pomiędzy sobą. W pamięci zapadła mi przede wszystkim jako bardzo dobra gra blefu, gdyż obywaj gracze naraz wybierali kartę ataku. Po dziś dzień szukam okazji, żeby kupić większą kolekcję i przypomnieć sobie stare dobre czasy. W tym czasie przez moje życie przewinęły się również takie tytuły jak Dark Eden, Imuminati NWO, Shadownrun i Star Wars CCG. Gra, która odegrała większą symfonię był KULT.
Wspaniały klimat! Po prostu wyskakiwał z kart! Zupełnie inne podejście do gr. Karty układało się w kształcie krzyża i walczyło o wiernych. Świńskie zagrania i satysfakcja z udupienia przeciwnika były tu na porządku dziennym. Oddałem ją dopiero niedawno na MatHandlu z bólem serca, tylko dlatego, że już od tylu lat nie miałem z kim w to zagrać.
C.D.N. jutro