Pamiętam, że jeden z polskich projektantów gier planszowych na forumowe pytanie odnośnie domowych wariantów zasad wyjasnił, że nikt nie zmusza graczy do grania zgodnie z regułami które opracował. Jeżeli komuś sprawia frajdę próbowanie autorskich reguł, to on nie jest temu przeciwny, wręcz przeciwnie, nie ma nic na przeciwko. Mnie nigdy nie ciągneło do home rulesów, ale ostatnio zauważyłem, że wyrzucenie tego i owego ze zbioru reguł umożliwia córce zagranie w lekkie tytuły familijne.
Tak gramy sobie w Mare Balticum. Gra po premierze nie wzbudziła entuzjazmu. Zarzucano jej losowość, infantylizm itp. Ja tak nie uważam. Gra przeznaczona jest dla osób od 6 roku życia i nie może być to jakiś mózgożer w którym doświadczenie odgrywa decydującą rolę. Ciężkość rozgrywki stawia ten tytuł nieco niżej niż Wsiąść do pociągu i z grami takiej kategorii należy Mare Balticum porównywać. Moje dziecko sześciu lat jeszcze nie ma, więc oczywiste było, że na pełnych regułach nie ma sensu próbować. Lekkie uproszczenie kilku zasad oraz potężna ingerencja, polegająca na zredukowaniu liczby kutrów z pięciu do jednego, spowodowała, że gra się bardzo dobrze i wszystko jest dla córki czytelne. Oczywiście pojawia się pytanie, czy to w co gramy można wciąż nazywać Mare Balticum…? ;-) Nie ważne, to nasza gra, możemy z nią zrobić co nam się podoba.
Skoro o ingerencjach mowa, to chciałbym napisać o jeszcze jednym drobiazgu. Jestem typem gracza, który moco koncentruje się na swoim ruchu, przez co czasem zapominam o jakiejś mechanicznej czynności. Nie przesunę znacznika rundy, nie usunę nadliczbowych żetonów, nie dobiorę kart itp. Na przykład prawdziwą mordęgą jest dla mnie pilnowanie tych wszystkich dupereli w Robinsonie. Jak mam dostać bonus +2 determinacji za wykonanie jakiegoś narzędzia, to muszę te 2 żetony położyć na karcie już przy setupie, bo inaczej nie ma opcji, żebym o tym pamiętał. W Pret-a-Porter zawsze zapominałem o symbolach narysowanych na kartach, które coś tam dawały (PR na przykład) i musiałem sobie zrobić osobny stos żetonów pochodzących z kart. W Race for the Galaxy karty układam w kolejności poszczególnych akcji, żeby nie zapomnieć o bonusach. W Wikingach pionki do przeniesienia przez szarego ustawiam w szeregach od czarnego do niebieskiego. Czy ktoś z Was robi podobne rzeczy? Czy to jest normalne? ;-)
Comments 2
Raz zagraliśmy w Eufrat i Tygrys na zmienionych zasadach. Powrót po czasie, nikomu nie chciało się grzebać w instrukcji i przy starciu na połączone królestwa błędnie zdejmowaliśmy również świątynie przy których stali władcy. Plansza się czyściła jak po zrzuceniu atomówki :) To była najbardziej agresywna partia.
Z akcjami zwykle nie mamy problemów ale był jeden wyjątek – Kolejka. Kolejne tury ustawiałem klepiąc punkt po punkcie wg listy na karcie. Czułem się jak przy suchym pasjansie.
Ja staram się raczej tak zakuć instrukcję i poszczególne czynności na pamięć, żeby o wszystkim jednak pamiętać. Nie powiem mocno utrudnia to czasami rozgrywkę kiedy trzeba pilnować żeby każdy gracz zrobił pod koniec tury to i to, przesunąć to i to, dodać to i tamto. Czasami łapię się na tym, że pilnowanie technicznej strony rozgrywki angażuje mnie bardziej niż myślenie o swojej turze i o merytorycznej części gry…