Jeszcze jedna walka o K2

Ginet Konkurs, Ogólne, Rozgrywki 8 Komentarzy

No Gravatar

Dziś znowu postanowiliśmy zdobyć K2. W zimę i to podchodząc od trudnej strony góry. Jeszcze nigdy nie udało nam się tego dokonać, nigdy też nikomu nie udało się pokonać Giorgiego w tę grę. Tym razem jednak moi himalaiści są szczególnie zdeterminowani i wierzą w ostateczne zwycięstwo.

Ja wybieram „żółtych”, Giorgi bierze „niebieskich”, Marta „czerwonych”. No to ruszamy w góry. Giorgi jako pierwszą wysyła swoją „dziewczynkę” (to ta figurka z bardziej zaokrąloną podstawką), pozostali startują „chłopcami”.

Na początku idzie się lekko, pogoda na dole jest dobra, więc każdy „ładuje akumulatory”. W trzecim ruchu przekraczamy 6 000 metrów. Zaczynają się schody. Pola nie dodają już aklimatyzacji, na dodatek pogoda się psuje. No i  od czegoś trzeba odjąć te cholerne punkty ryzyka. W piątym ruchu wszyscy zatrzymujemy się przed poziomem 7 000 metrów. Pójście wyżej kosztowałoby dziś utratę dwóch dodatkowych punktów aklimatyzacji.

Następnego dnia przekraczamy 7 000 metrów. Giorgi i Marta od prawej, ja od lewej strony góry. To trochę nie fair. Jesteśmy na tej samej wysokości, ale im gra daje o jeden punkt więcej. Na szczęście to jeszcze nie koniec wspinaczki. W kolejnej rundzie pora na pierwsze namioty. Marta się przeliczyła. Wzięty punkt ryzyka popsuł jej plany i zamiast trzech pól do góry mogła przejść tylko dwa. Starczyło jej jednaj na postawienie namiotu.

Teraz zapowiada się dobra pogoda (przynajmniej w grze pogodynka się nie myli). Pora więc na walkę o szczyt. Wygrywa ją Giorgi. Osiąga magiczne 8 611 m n.p.m. o jeden dzień przede mną i dwa dni przed Martą. W kolejnym ruchu schodzi i stawia namiot u podnóża góry, a wierzchołek osiągają kolejni himalaiści.

Następnych kilka dni poświęciliśmy na sprowadzenie jednych naszych alpinistów na dół oraz wypracowanie jak najlepszych pozycji startowych dla kolejnych. Niestety Marcie się nie udało. Załamanie pogody dopadło ją czternastego dnia na odcinku 6 000 – 7 000 metrów. W kartach pięć punktów ruchu, do tego dwa punkty ryzyka. Z sześciu wylosowanych kart żadnych aklimatyzacji, a szalejąca powyżej 6 000 metrów śnieżyca zabiera dwa punkty zdrowia… dwa ostatnie punkty zdrowia. Pionek Marty zszedł do samej granicy 6 000 metrów. Jeden punkt ruchu lub aklimatyzacji więcej i by przetrwał. Niestety nie wyszło.

Mi i Giorgiemu udało się zejść na tyle nisko, że naszym alpinistom nic już nie groziło. Mogliśmy przystąpić do szturmu na szczyt kolejnymi śmiałkami.

Walka zaczyna się na nowo. Walka o dogodną pozycję, walka ze zmęczeniem, z pogodą, walka o zwycięstwo.

Tym razem ja byłem najszybszy. Siedemnastego dnia wszedłem na szczyt moją „dziewczynką”,. Pozostały mi na ręce cztery punkty aklimatyzacji. Zostanę tu do jutra, żeby blokować Giorgiego. Nie patrzyłem, jakie karty mu zeszły – to nie poker – ale żeby mnie obejść potrzebuje pięć punktów ruchu. Nastał ostatni dzień. Wszyscy wykładamy karty na stół. Ja swoją aklimatyzację. Marta będzie schodzić w dół, trochę też się podleczy. A Giorgi… kurczę, trzy punkty ruchu w górę i poręczówka. Do tego bierze „zerowy” żeton ryzyka. Giorgi zaczyna. Wchodzi na szczyt i bezpiecznie wraca do namiotu poniżej. Ruchy innych graczy nie mają już znaczenia.

Gra się kończy. Obaj z Giorgim mamy maximum – po 20 punktów. Giorgi wszedł wcześniej na szczyt swoim pierwszym ludzikiem, ja byłem pierwszy drugim. Ale reguły są bezwzględne: „Jeśli więcej osób zdobyło tyle samo punktów, zwycięzcą zostaje osoba, która pierwsza zdobyła szczyt”. Znowu się nie udało go pokonać. Cóż, może następnym razem…

                                                                                                                      ŁUKASZ

                                                                                                                      WRZESIEŃ 2012 r.

PS.

Nie udało się też następnym razem… ani kolejnym… i tak do dnia dzisiejszego.

Share

Comments 8

  1. natchnięty tekstem porwałem się wczoraj na trudna trasę latem. Nie było łatwo, wyszło dwóch, wrócił jeden. Będziemy o nim pamietać!

  2. Mnie też kusiło, żeby zagrać :) Ale ostatecznie skończyło się na Stone Age z Chemikiem na BGA ;)

  3. Wczoraj miałem okazję odpalić rundkę w pożyczonym ostatnio K2 w celach zapoznawczo-rozpoznawczych.

    W ramach rozkminiania gry ustawiliśmy K2 na łatwiejszym podejściu i przy letniej pogodzie, więc do góry szło się w miarę łatwo. Niestety z racji późnej pory oraz telewizyjnego serialu (małżonka stwierdziła że dwóch rzeczy naraz nie będzie robić ;) nie udało się rundy dokończyć, ale mam nadzieję że w najbliższym czasie uda się znowu zasiąść do gry.

    Póki co wrażenia pozytywne, udało mi się namówić żonę do gry i wspólnie zakumaliśmy o co w K2 chodzi. Kilka różnych wątpliwości wyjaśniliśmy wspólnie albo doczytując w internecie.

    Więcej wrażeń napiszę po zagraniu kilku rund w różnych trudnościach.

    Tak więc spakujcie sprzęt, linki, karabinki i namioty i w drogę :D

  4. Również się ostatnio wspinam. Kiedyś już próbowałem i nie zaiskrzyło (klasówka z matmy jak w produkcjach zielonowłosego 2F), ale ostatnio, na fali dramatu na Broad Peak, małżonka zasugerowała zakup i gramy regularnie. Bardzo fajna, elegancka gierka.
    Uprasza się berniego o nie zgrzytanie zębami ;-)

  5. @kdsz: innymi słowy na Broad Peak regularnie dzieją się dramaty. Nie mnie oceniać, ja przecież gram we Władcę Pierścieni sam ze sobą.

  6. @berni. Tak, między nami mówiąc, to w K2 też zdarza mi się wspinać samemu :) Nie jest to pełnowartościowa gra IMO. Jednak blokowanie pól, a szczególnie kombinowanie jak wcisnąć przeciwnikowi niechciany żeton ryzyka, to bardzo fajne elementy gry, które oczywiście solo nie występują. No i priorytety są inne. Solo chcę zdobyć jak najwięcej punktów, a w grze 1 na 1 pilnuję przewagi nad przeciwnikiem, co jest ciekawsze. Zresztą wydaje mi się, że liczba PZ w grze solo jest mocno uzależniona od układu kafli pogody, więc trudno tu mówić o biciu swojego rekordu, skoro czasem jest po prostu znacznie trudniej. Czyli…. w sumie….. na koniec mojej wypowiedzi dochodzę do wniosku, że gra solo nie ma jednak sensu…. No chyba że potraktujemy…. Nie, jednak nie….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *