konkursowa wyprawa na K2

UncleLion Konkurs, Ogólne, Rozgrywki 3 Komentarzy

No Gravatar

Stoję u podnóża Góry Mordercy. Zima. Kolejna próba polskich himalaistów, by wbiec na szczyt i pokonać K2. Nikomu jeszcze to się nie udało. Jest nas dwóch, ja gruby, i on karbowany. Założyliśmy obóz na wysokości około 6000 metrów. Nie będzie łatwo: Pakistańskie Ministerstwo Turystyki wydało zezwolenie na wyjście w góry tylko dla jednego zespołu. Za sobą zostawiliśmy wszystko – rodzinę, pracę, przyjaciół… W najbliższych dniach liczyć się będzie tylko jedno: nie dać się pokonać. Aby choć jeden z nas wszedł na szczyt.

Pierwszy dzień przyniósł ładną pogodę. Ruszam z obozu. Karbowany został – źle oszacował ryzyko zawiódł go sprzęt. Był zmuszony do postoju. Przyzwyczajamy się do panujących warunków. Czuje że mój poziom aklimatyzacji szybko rośnie. Dostajemy wieści, że jutrzejszy dzień będzie trudny.

Poranek dnia drugiego. Brzydko, słaba widoczność, góra już próbuje nas wstrzymać. Na szczęście prognozy na dwa najbliższe dni są optymistyczne. Przynajmniej na naszej wysokości. Ryzyko wyjścia dzisiaj zbyt duże. Stoimy w miejscu. Karbowany korzysta z chwili odpoczynku by przyzwyczaić organizm do marszu.

Miła odmiana po wczorajszym dniu. Piękna słoneczna pogoda: widzimy wierzchołek. Wychodząc dzisiaj nic nie ryzykujemy. Zatem szybko ruszamy do przodu. W następnych dniach pogoda ma się znów pogarszać.

Chmury będą schodziły coraz niżej. Najważniejsze, że nasze organizmy na razie dobrze znoszą panujące warunki.

Choć szczytu dziś nie widać warunki są stosunkowo dobre. Ryzyko niewielkie, aczkolwiek chwila nieuwagi nieznacznie nas spowolniła.

Jestem blisko 6 tysięcy metrów…

Dzień piaty. Zgodnie z prognozami pogoda się pogarsza. Chmury coraz niżej. Widzimy, że w najbliższych dniach sypki śnieg będzie nas spowalniał. Postanawiamy przeczekać. Karbowany stara się mnie dogonić.

Szóstego dnia w końcu mój współtowarzysz mnie dogania. Niestety kosztowało go to sporo wysiłku. Stoimy przed 6000 tysiącami metrów.

Kolejny dzień śniegu zapowiada trudności w dalszym marszu. Ale nie możemy dłużej zwlekać – jutro trzeba ruszać dalej. Szczyt jeszcze bardzo daleko.

Postanawiam ruszać. Szybki wymarsz na zasypanej śniegiem trasie to było duże ryzyko. Góra mi tego nie wybaczyła. Spowolniony przez warunki i swoją nieuwagę ledwo przekroczyłem granicę 6000 metrów.

Karbowany nie dał rady wyruszyć. Choć pogoda nie najgorsza to góra pokazuje swoje niezadowolenie z naszej obecności.

Jeżeli chcemy osiągnąć cel musimy zmienić strategię. W tak trudnych warunkach nie możemy patrzeć na siebie. Czy to egoizm? Raczej nie. Ten sport tego wymaga. Jeden musi zaryzykować. Karbowany decyduje się zostać poniżej 6000 metrów i w razie mojego powodzenia ruszyć za mną.

Piękna pogoda dodaje mi sił. Żadnego dnia nie udało mi się tak daleko dojść. Blisko 1000 metrów w ciągu kilku godzin. W końcu jakiś sukces.

Dziewiąty dzień.  Wspinam się ponad chmury. Widok przepiękny.

Zapatrzony poślizgnąłem się tracąc trochę energii i czasu. Choć nie zaszedłem daleko to przekroczenie 7000 metrów i widok chmur po horyzont jest mistycyzm przeżyciem. Kontaktuje się z Karbowanym.

Ostrzega, że 3 następne dni nie będą łatwe.

Śnieg spowalnia marsz. Postanawiam rozbić namiot i przeczekać. Dam odpocząć mięśniom. Nabiorę choć trochę sił. Zaczyna ich mi brakować nawet na tak proste czynności jak pisanie relacji….

Nagłe załamanie pogody. Bezskutecznie próbuje się połączyć z Karbowanym.  Prawdopodobnie nawet na dole mróz i gruba warstwa chmur.

Czas ucieka a do szczytu jeszcze tak daleko. Spada moja motywacja. Te kilka zdań zapisywane każdego dnia na szczęście nie pozwala zapomnieć o celu wyprawy.

Bardzo silne podmuchy wiatru i śnieg znów zatrzymały mnie w obozie.

Miałem nadzieje, że ta decyzja nie będzie ryzykowna. Jednak co kilka godzin musiałem odkopywać namiot. Wiatr sprawił, że nabawiłem się odmrożeń. Będę musiał bardzo uważać w następnych dniach.

Trzynasty dzień. Nie będąc przesądnym postanawiam atakować ruszać.

Małymi krokami zbliżam się do 8000m metrów. Trzynastka okazała się szczęśliwa. Szczyt schował przede mną swoje oblicze.

Kolejny dzień wspinaczki. Organizm coraz bliżej wyczerpania.

Postanawiam nie sięgać jeszcze po dodatkowe zapasy żywności. Śnieg i lód znów sprawiają, że każdy krok wymaga zużycia coraz więcej energii.

Jutro chcę przebić się przez 8000 metrów. Czy mi się to uda?

Na szczycie śnieżyca. Karbowany mówi o zapowiadającym się jutro przejaśnieniu. Sięgam po dodatkowe porcję żywności i leków. Plecak już prawie pusty. Na szczęście organizm zaczyna lepiej znosić wysokość.

Mam jednak świadomość, że w tych warunkach i na tej wysokości najmniejszy błąd może prowadzić do skrajnego wyczerpania.

16 dzień wspinaczki. Próbuje zaatakować szczyt. Piękna pogoda.

Prawdopodobnie to ostania szansa na pokonanie Góry Mordercy. Udało się! Szczyt osiągnięty!!! Jestem na skraju wyczerpania ale bardzo szczęśliwy. Ze szczytu łączę się z Karbowanym. Ciesząc się z sukcesu ostrzega mnie – spodziewane jest załamanie pogody.

Dzień siedemnasty. Gruby wszedł na szczyt. Niestety Góra nie darowała mu tego. Piszę stojąc u jej podnóża. Jeszcze rano się z nim kontaktowałem. Zgodnie z prognozami znów przyszła śnieżyca. Widoczność zerowa. Mimo wyczerpania schodził prędko. Ostatni kontakt mieliśmy na wysokości 8000 metrów. Akcja ratunkowa jest niestety nie możliwa…. Z jednej strony cieszę się, że zostałem na dole. Jednak świadomość tak sromotnej przegranej powoduje pytania -może mogłem z nim iść? Może bym powstrzymał go przed atakiem…a może zginęlibyśmy razem.

Góra Morderca znów niepokonana. Choć złamała grubego ja postanawiam jeszcze tutaj wrócić…. Kolejnej zimy.

 Aparat miał Gruby…. robił zdjęcia dla sponsorów wyprawy. Niestety sprzęt zaginął wraz z nim….

Share

Comments 3

  1. To pierwszy z opisów konkursowych jaki udało mi się, mimo problemów z netem, zamieścić. W kolejnych dniach będą następne! W kolejnej odsłonie zmagania furana i jego świty na słonecznej wyspie Taluva.

  2. Mam mieszane uczucia co do K2. Z jednej strony bardzo ładna grafika, klimatyczna gra, przyciąga uwagę. Niestety to gra typowo rodzinna, a takie z założenia odrzucam, jako nie oferujące zbyt emocjonującej rozgrywki i odpowiedniej ciężkości. Naprawdę chciałbym aby K2 było jakimś mózgożerem, wtedy z przyjemnością zasiadłbym do gry i odkupił egzemplarz, którego pozbyłem się już dawno temu. Targetem Jaskini chyba też nie jestem ;(

  3. K2 już jakiś czas nie gościło u mnie na stole acz lubię. Tyle, że szybko trzeba przerzucić się na zimową pogodę i trudniejszy szlak, wtedy dzieje się o wiele więcej i nieco więcej kombinatoryki się wkrada, choć to nadal faktycznie prosta, rodzinna gra. Podrastają wszystkie moje chrześniaki, bratanki i siostrzenice więc myślę, że będzie w sam raz do zaprazentowania już niedługo ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *