Z opóźnieniem spowodowanym brakiem czasu chcę opisać środową wizytę Stanley’a. Zgłosił się do mnie pod koniec pracy z zapytaniem czy gramy i odpowiedziałem TAK! Przyszedł tuż przed 20:00 a wyszedł o 3:00. Przyniósł ze sobą kultową torbę z zawartością w postaci czterech pudełek z grami. Przed przystąpieniem do rozgrywki debatowaliśmy chwilę co damy zagrać tego wieczora – zakładałem, że wytrzymam gdzieś do 24:00. Wysłuchałem co Stanley proponuje i uznałem, że musimy sobie ustalić plan – gramy we wszystkie 4. Gdy kończyliśmy pierwszą grę tuż po 23:00 pomyślałem, że się przeliczyłem i dwa tytuły zagoszczą na stole tego wieczora. Zacznijmy jednak od początku.
Na początek na stole wylądowało najcięższe pudełko – dosłownie najcięższe ponieważ mówię o Kupcach i Korsarzach, którzy swoje ważą. Od razu zostałem uprzedzony, że sporo się nasłucham zasad i tak też się stało. Prawie godzinę trwało słuchanie o tym, jak stać się morskim kupcem lub jak przeobrazić sie w pirata. Obaj na początek uznaliśmy, że zaczniemy pokojowo skupiając się na handlu i pływając od portu do portu. Stanley jednak po kilku rundach uznał, że podejmie się realizacji jednej z misji (czy to była plotka?), która obejmowała m.in. walkę z maluteńkim piratkiem. Niestety trochę się przeliczył i stracił wszystko co miał, ale rozpoczął pod inną banderą i kierując statkiem nowym kapitanem. Ja w tym czasie skupiłem się solidnie na handlu i rozbudowie własnej szalupy. Interesowała mnie głównie sprzedaż zestawów 3 surowców w portach gdzie był na nie popyt – w rezultacie tego dość szybko zyskiwałem spore pieniądze i dodatkowo punkt chwały za każdą taką transakcję. Potwierdzając plotkę, która zapewniła mi zdobywanie kolejnych plotek bez konieczności robienia testu była bardzo przydatna, ponieważ wybierał to co pasowało obranej przeze mnie drodze – handel wysoko wydajnymi surowcami w połączeniu z plotkami, do których nie musiałem specjalnie gdzieś płynąć. Od piratów, wojen i konfliktów trzymałem się z daleka i okazało się, że było to opłacalne. W pewnym momencie okazało się, że miałem 6 punktów chwały a do tego w wyniku ostatniej transakcji uzbierałem ponad 50 sztuk złota i przekroczyłem wymagane 10 punktów chwały. Stanley trochę gorzej stał z kasą, goniły go różne bandery, piraci i do tego zbanowali go w połowie portów. Po dwóch godzinach żeglowania dopłynęliśmy do końca a ja czułem się lekko śnięty, ale pamiętałem, że mieliśmy plan – 4 gry tego wieczora.
Drugim tytułem miała być Goa – najnowszy nabytek Stanley’a. Od samego początku twierdził, że Goa wymiata i spodoba mi się. Rozłożyliśmy wszystko na stole i znowu tłumaczenie. Tym razem wszystko poszło szybciej, ale już czasu nie śledziłem.
Jak wysłuchałem zasady od razu rwałem się do gry – słysząc jak to wszystko przebiega czułem, że Stanley się nie myli co do tej gry. System licytacji, który mi przedstawił okazał się świetny nawet dla dwóch graczy i dzięki temu jest to kolejna spośród niewielu gier z licytacją, świetnie działającą na dwóch graczy. Po pierwszej turze wszystko było doskonale jasne i czułem tę grę, wiedziałem co dalej robić i nie bałem się przestojów z mojej strony. Wkręciłem się tak, że mimo i tak krótkich ruchów nie mogłem się doczekać swojego ruchu. Wszystko się kleiło, kolejność działań była wiadoma i należało tylko dokonywać odpowiednich wyborów i rozwijać się, budować i pruć do przodu. Runda B dorzuciła trochę fajnych usprawnień, o które chętnie się walczyło podczas licytacji. Gra na szybkich obrorach i z dużymi emocjami. Ostatnie ruchy i mogliśmy sumować punkty. Oczywiście pod koniec jak to zwykle bywa w takich grach zostało poczucie, że jeszcze chwila i miałbym jeszcze więcej, ale wiadomo, że przeciwnik miałby też więcej. Liczenie było na moją korzyść i w sumie się ucieszyłem bo to już druga gra tego wieczora, której zasady usłyszałem po raz pierwszy i udało mi się wygrać. To co na początku powiedział Stanley okazało się prawdą – gra wymiata i to tak, że już status gry zmienił się na gotowy do odbioru :)
Godzina była nie wiem, która ale pewnie w okolicach 1:00 a ja nawet nie czułem się zmęczony – wręcz przeciwnie – czekałem na kolejne pudło na stole.
Tym razem prezent urodzinowy Stanley’a czyli Village. Plansza kolorowa, choć taka bardzo euro rodzinna, ale co tam. Zasady wytłumaczone szybko i sprawnie i gramy. Kostka tu, kostka tam, czas na planszetce mija i trupy ścielą się gęsto. Potomkowie starzeją się, groby zapełniają, urzędy, targowisko, kościół i rzemieślnicy mają dużo roboty. Część ludzi podróżuje po świecie a wszytko to, żeby zbierać punkty zwycięstwa na przeróżne sposoby. Gra trwała – no właśnie nie wiem ile, ale chyba coś około 45 minut, może godziny. Przebieg w ogóle nie męczący, tury (wręcz turki) ekspresowe, więc czekania na przeciwnika nie ma w ogóle. Czarny koń Essen jest faktycznie odkryciem i na pewno dorzucę do wishlisty, choć muszę trochę przystopować, bo trzeba trzymać fason – na razie Goa. Gra przesuper i do tego znowu wygrałem – sorry Stanley, jakoś tak wyszło.
Dotarliśmy do godziny drugiej z kawałkiem i teraz to już z górki, choć w tym momencie to już czułem się zmęczony. Niemniej jednak mieliśmy plan a w zasadzie to juz prawie go zrealizowaliśmy ponieważ na koniec został Peloponnes, który należy do tytułów ekspresowych – w każdym razie tak twierdził Stanley. Zasady ogarnąłem chyba w 10 minut i byliśmy na ostatniej prostej.
Peloponnes okazał się być bardzo przyjemnym wypełniaczem z aspiracjami do gry wymagającej myślenia i kombinowania. Licytacja na dwóch graczy też daje radę i nie jest wytworem sztucznym, choć nie tak fajnym jak w Goa. Po pół godziny przerobiliśmy wszystkie kafelki i rozbudowaliśmy swoje cywilizacje. Niestety tym razem znowu Stanley nie miał szczęścia, ale przynajmniej należy on do graczy nie zrażających się niekorzystnymi wynikami (w sumie to ja też).
W ten sposób dobrnęliśmy do godziny 2:55 i pożegnaliśmy się – ja poszedłem spać, a Stanley pojechał na drugi koniec miasta (już nie grać, ale też spać).
Podsumowanie wieczoru:
– rewelacyjna rozrywka przy 4 grach: Kupcy i Korsarze, Goa, Village i Peloponnes
– same nowe tytuły
– po raz kolejny potwierdzenie, że Stanley jest najlepszym „wyjaśniaczem” zasad jakiego znam
– problem z zaśnięciem i ochłonięciem
– problem ze wstaniem
Genialnie! Dzięki Stanley!
Comments 7
Ja zawsze sądziłem, że Stanley ma kultową reklamówkę a nie torbę. Jestem skonfundowany…
To jest torba typu ikeja, aczkolwiek inna i umożliwiająca przenoszenie chyba około 6 gier – zwykła reklamówka nie dałaby rady. Stanley to wszystko dobrze przemyślał zanim zdecydował się jej zaufać.
Torba jest Castoramy i nie zamieniłbym ją na żadną inną! Choć mam jeszcze szmacianą z warzywniaka i też daje radę choć na mniejsze wypady graniowe. Było już tak, że obie na raz były w użyciu jak mocno niezdecydowany byłem co zabrać na granie. Tyle w kwestii reklamówek i toreb.
Teraz o wieczorze u marsa. Nie spodziewałem się, że zrealizujemy plan i zagramy we wszystkie 4 gry a tu proszę, można? można! Goa świetna- czołówka moich gier jak nic- długo kazała na siebie czekać ale nareszcie możemy się nią cieszyć- bardzo przyjazna ekonomia. Kupcy i Korsarze to czysta zabawa dla małych i dużych chłopców, ubaw miałem zwłaszcza przy odczytywaniu najróżniejszych tekstów na kartach. Grę trzeba potraktować jak czystą przygodową rozrywkę, generalnie- hej, przygodo!!
Village- fajowe euro, rzeczywiście jak pisał mars szybko się toczące, łatwe do ogarnięcia zasad, trudniejsze do wygrania, bardzo pozytywne wrażenia.
Peloponnes- o tym już pisałem- bardzo lubię, zawsze chętnie zagram.
Dzięki mars za granie, cztery razy dostałem w tyłek, siara jak nie wiem ale radości mi to nie odjęło ;)
Stanley jest niesamowicie odporny na porażki. Mnie to jednak z lekka wkurza jak mnie ktoś złoi. Nie odpuszczę dopóki się nie odegram. A Stanley z uśmiechem wyciąga kolejną grę i jest coraz szczęśliwszy niezależnie od wyniku!
Jak znosi porażki, jaką nosi torebkę… Stanley to prawdziwy celebryta ;-)
hipster i tyle
yeah! nic się nie odzywam a legenda się tworzy. Twinky Winkey ze swoją torebką wysiada!…