Pomóż mi się stąd wydostać!

berni Ogólne 6 Komentarzy

No Gravatar

Nie wiem, czy często miewacie koszmary, czy śni się Wam, że spadacie, albo że nie możecie się skądś wydostać. W każdym razie, jeżeli takie rzeczy się zdarzają, to pomyślcie, że wystarczy znaleźć odpowiednie drzwi i wszystkie problemy nagle znikną. W dodatku jest idealny sposób, żeby przećwiczyć sobie te sprawy jeszcze przed snem, a wszystko to dzięki malutkiemu niepozornemu pudełeczku w bardzo atrakcyjnej cenie, w którym znajdziemy krótki instruktaż i sporo okazji żeby zakosztować nieco praktyki. Zapraszam do labiryntu Onirimu.

Gry planszowe - Onirim

Gra jest w zasadzie bardzo urozmaiconą odmianą pasjansu. Wprawdzie autorka przewidziała wariant dwuosobowy, ale przyznam szczerze, że go nie próbowałem i biorąc pod uwagę charakter gry nie widzę sensu żeby go stosować. Chyba, że akurat zdarzy się sytuacja, kiedy dwie osoby będą bardzo chciały zagrać w Onirim w tym samym czasie, wtedy po prostu nie ma innego sposobu jak tylko tryb coop.

W bardzo małym (zdecydowanie za małym) pudełeczku znajdziemy ponad 100 kart i szybko okaże się, że oprócz podstawowego wariantu mamy jeszcze dostępne 3 mini-dodatki. Jakby tego było mało, dodatki te możemy według uznania dobierać do naszej rozgrywki: Dzisiaj wezmę podstawkę, ten z lewej i może środkowy. Ten pierwszy wygląda na wczorajszy. To wszystko, dziękuję bardzo. Po wyciągnięciu kart stwierdzimy z rozczarowaniem, że znowu kupiliśmy grę, do której koszulek nie tylko akurat nie mamy w szufladzie, jedna paczka jest droga, ale jeszcze jak na złość trzeba kupić co najmniej 2 (w idealnym przypadku jakieś 1 i 1/4 paczki). Czy trzeba koszulkować? Oczywiście, że nie trzeba, w dodatku niektórzy postukają się z politowaniem w głowę: Kto koszulkuje karty w grze za złotych dwadzieścia dziewięć? Ale ja akurat na tym punkcie mam fioła, zwłaszcza jeśli karty są co chwilę tasowane i mają czarne brzegi, które po chwili się postrzępią – wtedy nawet drzwi nie pomogą w ucieczce z koszmaru. Po zakoszulkowaniu spotkamy jeszcze jedno rozczarowanie – nie sposób włożyć tego z powrotem do pudełka. Nie dość, że jest ono zrobione na styk jeśli chodzi o podstawę, to jeszcze jest bardzo niskie. Na szczęście z pomocą przyszedł deckbox (pamiątka po niechlubnej przeszłości z Magic the Gathering). Ok, coś jeszcze jest nie tak? Otóż nie, to w zasadzie były wszystkie rozczarowania, w dodatku w ogóle nie związane z samą grą, a raczej z jej wydaniem. Za to ogromną silą gry są na pewno grafiki. Są po prostu przepiękne. Klimatyczne. Cudowne.

źródło: boardgamegeek.com

W grze podstawowej znajdziemy 3 rodzaje kart. Pierwszy rodzaj to regularne karty labiryntu, przez który będziemy przechodzić w poszukiwaniu wyjścia (karty te występują w 4 kolorach i każda może mieć jeden z trzech symboli: słońca, klucza lub księżyca). Drugi rodzaj to drzwi. Tych jest w talii 8. Tylko zebranie wszystkich drzwi gwarantuje ucieczkę z labiryntu. Ostatnim rodzajem kart są karty snów. W podstawowej wersji gry są to tylko i wyłącznie koszmary, więc nie jest kolorowo. Celem gry jest zebranie wszystkich 8 kart drzwi zanim skończy się talia. Drzwi możemy pozyskać na dwa sposoby: albo wyłożymy sekwencję 3 kart w tym samym kolorze (pamiętając, że takie same symbole nie mogą ze sobą sąsiadować) albo, jeżeli w trakcie dociągu trafimy na drzwi i akurat mamy możliwość odrzucenia karty z symbolem klucza. Niby nic trudnego i zazwyczaj w pierwszych ruchach wszystko wygląda naprawdę dobrze. Kilka zagrań, a my mamy już dwoje drzwi. Niestety wspaniale jest do pojawienia się pierwszego koszmaru, czego konsekwencje są dosyć dotkliwe. Jeżeli wyciągniemy kartę koszmaru to mamy do wyboru:
1. odrzucić kartę z kluczem (chyba najmniej bolesny sposób)
2. odrzucić wszystkie karty z ręki
3. oddać wyciągnięte wcześniej drzwi
4. odrzucić 5 kart z wierzchu talii
I tu pojawia się problem, bo natychmiast odkryjemy, że talia kurczy się coraz szybciej, a nam drzwi jakby nie przybywa. Karty w pożądanych kolorach żałośnie spoglądają na nas ze stosu odrzuconych. Klucze się nie pojawiają, w dodatku powtarzają się symbole. Koszmar!
Z losowością pozwalają nam walczyć te nieszczęsne klucze. Odrzucając taką kartę możemy przeprowadzić proroctwo, tj. podejrzeć 5 najbliższych kart. W dodatku jedną możemy wyrzucić, a pozostałe ułożyć w dowolnej kolejności z powrotem na wierzchu talii. Niby fajnie, ale nie zawsze pomaga. Rozegrałem około 10 partii i jak do tej pory udało mi się wygrać dwukrotnie. Za każdym razem jest naprawdę blisko – brakuje 2, czasem 1 drzwi i niestety… Dodatki wprowadzają jeszcze większe utrudnienie. Nie wystarczy wyciągnąć drzwi, ale trzeba zrobić to w określonej kolejności. Możemy dostać pomocne zaklęcia, ale z kolei musimy zapłacić cennymi kartami. Ostatecznie jednak na horyzoncie pojawiają się też słodkie, cudowne, wymarzone, oczekiwane i pożądane dobre sny…

Share

Comments 6

  1. Stanley – chyba każda gra, która jest przeznaczona dla jednej osoby nadaje się dla Ciebie ;) Friday’a muszę od brat odzyskać to Ci pożyczę.

  2. Post
    Author

    @mars: mówisz jakby Stanley nie miał już zaklepanego „Piętaszka” o numerze seryjnym 000001 prosto od Lacerty :D

  3. faktycznie nie wytrzymam, Friday’a chętnie pożyczę bo to doskonała droga do tego, żeby się rozochocić i nabyć własny egzemplarz Piętaszka, najchętniej z numerem seryjnym 000001! ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *