GMT Games jest jednym z najbardziej znanych amerykańskich wydawnictw planszówkowych. Słynie przede wszystkim ze średniej ciężkości gier wojennych, ale nie stroni też od tytułów lżejszych, czy w ogóle ze sztuką wojowania niezwiązanych. Skuszony niską* ceną zapowiadanej w słynnym programie P500** nowości autorstwa samego Chada Jensena (znanego m.in. z serii Combat Commander i oczywiście hitu roku 2010 – Dominant Species) postanowiłem zakupić „takie tam Sim City” na planszy, czyli Urban Sprawl. Po kilku tygodniach oczekiwania z samego serca Kalifornii dostałem ciężkie pudło. Właściwie nie mogło być ani trochę lżejsze, bo przecież zawierało mini-zestaw do budowy własnej metropolii, w dodatku zestaw dla czterech osób, choć wiadomo, że przy ograniczonych zasobach król może być tylko jeden. Ale do rzeczy…
Z czego ten Rzym panie?
Z potężnego, solidnie wykonanego, lakierowanego i niezniszczalnego pudła spozierał na mnie agresywny spychacz. W środku mnogość dóbr, niemniej solidnej produkcji (jak to GMT). Grube żetony przedstawiające budynki w różnych rozmiarach, żetony specjalizacji/technologii (vocation counters), cały stos kart, które z przyzwyczajenia, choć zupełnie niepotrzebnie opatuliłem koszulkami. Nawet papierowe pieniądze, które zazwyczaj są półprzezroczystymi świstkami tutaj są grubsze od planszy w Ora et Labora (z drugiej strony co nie jest grubsze od planszy w OeT? ;-)). Planszę widziałem jeszcze w zapowiedziach na stronie GMT i od razu zwróciło moją uwagę, że jest bardzo brzydka i cała szarobura. W rzeczywistości, choć dalej jest szarobura i w dodatku nie zmienia się to w zależności od częstotliwości patrzenia, to wcale nie wydaje się taka brzydka. Mało tego, kolorystyka jak najbardziej chroni oczy przed oczopląsem, jaki niechybnie byłby wywołany pstrokacizną połączoną z kolorowymi budynkami i kostkami graczy. Karty mają dość specyficzny wygląd, grafika raczej ascetyczna, często sporo tekstu, ale wszystko czytelne i funkcjonalne, w dodatku w „majtkowych”, pastelowych kolorach.
Nie od razu wszakże go zbudowano…
Na początku mapa naszego miasta wygląda raczej mizernie. Ot kilka pojedynczych budynków, wśród których znajdziemy te mieszkalne, publiczne, komercyjne i przemysłowe.
Naszym celem jest tak pokierować rozwojem sennego miasteczka, aby stało się tętniącą życiem metropolią, z której rzeką będą płynęły pieniądze. Nie muszę przypominać, do której kieszeni powinny płynąć. W grze chodzi o prestiż i pieniądze. Pieniądze służą do zdobywania prestiżu, a ten ostatni jest wartością samą w sobie i w odpowiedniej ilości gwarantuje wygraną. Każda runda przebiega według schematu:
- Odrzuć z ręki dowolną ilość kart i weź odpowiednią ilość gotówki
- Masz 6 punktów akcji, które możesz wykorzystać na:
- zakup pozwolenia na budowę
- pozyskanie konktraktu do natychmiastowej realizacji
- pozyskanie konktraktu do późniejszej realizacji (w każdym momencie gry można mieć tylko jeden taki kontkrakt)
- Buduj, buduj i rośnij w potęgę…
Każda karta pozwolenia na budowę określa jaki typ budynku możemy postawić oraz jakiej wielkości musi on być. Ceny pozwoleń wahają się od 1 do 5 punktów akcji i podobnie jak w Poprzez wieki „zsuwają się” po torze pod koniec rundy, przez co tanieją. Za kontrakty również musimy zapłacić odpowiednią ilość punktów akcji i one również z czasem tanieją. Na początku możemy budować tylko budynki dostępne w talii miasteczka. Później dojdzie możliwość budowy z talii miasta i ostatecznie metropolii. Chcąc wybudować jakiś budynek musimy odrzucić tyle kart pozwoleń, żeby pokryć jego wymagania. Później pozostaje nam znaleźć odpowiednie miejsce pod zabudowę i oczywiście za nią zapłacić. Aby określić ile musimy zapłacić i ile nasz przyszły budynek będzie wart musimy potraktować mapę jak układ współrzędnych. Na brzegach leżą żetony o wartościach od 1 do 12, a my musimy zapłacić tyle za budowę ile wynosi suma na przecięciu odpowiednich rzędów. Bardzo proste i zarazem fajne. Tym fajniejsze, że wartości przy okazji różnych wydarzeń będą się zmieniać – jakieś żetony dołożymy, inne zamienimy miejscami i tym sposobem mapa będzie cały czas „żyła”, a budynki będą to zyskiwać, to znów tracić na wartości.
Niech się dzieje
I tu dochodzimy do wydarzeń. Zarówno w talii kontraktów jak i pozwoleń mamy szereg atrakcji, które są rozpatrywane natychmiast po pojawieniu się w grze. Wydarzenia mogą być bardzo pomocne, mogą wypromować jednych graczy, mogą też działać destrukcyjnie i pognębić innych. Im lepiej zna się deck, tym lepiej można się na nie przygotować. W czasie pierwszej rozgrywki jest to jedna wielka niewiadoma. Dodatkowo występują dwa wydarzenia, które po pojawieniu się odblokowują nam możliwość budowania budynków z kolejnych decków.
Czymże prestiż bez władzy…
W trakcie gry kilkunastokrotnie dochodzi do wyborów włodarzy miast. Do obsadzenia są takie stanowiska jak burmistrz, skarbnik miejski, szef policji, szef związków (przedsiębiorców) czy prokurator okręgowy. Kolejne funkcje zostaną nam powierzone, jeżeli okażemy się godnymi zaufania, a dokładniej będziemy na tyle ważnymi personami posiadającymi najbardziej wartościowe budynki w danej kategorii, że nie znajdzie się nikt mógłby nam przeszkodzić w drodze po władzę. Oczywiście z wielką władzą przychodzi wielka odpowiedzialność. Ale ważniejsze dla nas są uzyskane za jej pomocą przywileje. Dzięki nim będziemy mogli dostawać dodatkowe profity w trakcie budowy, dodatkową gotówkę, będziemy chronieni przed złymi wydarzeniami itd. Generalnie warto pełnić wszystkie możliwe funkcje, choć jest to raczej niemożliwe – chyba, że nasi przeciwnicy już dawno odeszli od planszy i poszli do domu. A pójść mogliby nie z nudów, lecz obrażeni, ponieważ w grze występuje trochę negatywnej interakcji. Choć nie jest to często wykorzystywane zagranie, to po spełnieniu pewnych warunków możemy wznosić własne budynki na zgliszczach po budynkach przeciwników. Dlatego warto mieć jak największe budynki, które jest trudniej wyburzyć.
Dla kogo to?
Urban Sprawl nie jest grą ciężką. Nie jest grą optymalizacyjną. Wiele osób zarzuca grze losowość spowodowaną nieprzewidywalnym napływem kart, w tym kart wydarzeń. Można zacząć turę jako żebrak i skończyć będąc królem tylko po to, aby w następnej turze los się odwrócił. Zauważyłem, że najwięcej głosów krytyki jest od osób, które bardzo wysoko oceniały wspomniany wcześniej Dominant Species. Być może znając autora spodziewali się kolejnego wielogodzinnego mózgożera i dlatego zawód był tym większy. Ja w DS nigdy nie grałem, a po US nie spodziewałem się raczej niczego więcej niż bardziej skomplikowanego Monopoly i dlatego się nie rozczarowałem ani trochę, a gra zyskuje w moich oczach coraz więcej. W pierwszej dwuosobowej rozgrywce z żoną zarzucałem grze, że strasznie się ciągnie. Graliśmy niemal 3 godziny i końca nie było widać. W kolejnej grze postanowiłem pomanipulować talią aby rozgrywkę skrócić i od razu mówię, że nie jest to najlepszy pomysł, bo gra wygląda wtedy tak: ZIUUUM. To już koniec? Przykro mi. Bardzo fajnie grało mi się w trzy osoby, myślę, że w 4 może być tylko lepiej, choć znów pewnie fani optymalizacji doczepią się, że wtedy już niczego nie da się zaplanować. No i co z tego. Powtarzam, to nie taki tytuł. Ja bardzo chętnie zasiądę do rozgrywki trzy- czteroosobowej i zamierzam się dobrze bawić. W regułach zmieniłbym tylko dwie rzeczy: wydarzenia wbrew zaleceniom autora potasowałbym na przestrzeni całej talii (według reguł powinny się znaleźć bodajże w środkowej trzydziestce kart), dzięki czemu nie będzie ani sytuacji, w której wyciągamy 5 wydarzeń w trakcie jednej rundy, ani nie trzeba będzie specjalnie długo na nie czekać. Drugą zmianą jest odrzucenie części korzyści płynących z posiadania znacznika mediów, który w trakcie większości wydarzeń dostarcza właścicielowi nieustannie gotówki i prestiżu i w dodatku pozostaje przy jednej osobie do końca gry. Nie opisałem tutaj jeszcze kilku zagadnień US, ale jest to, co według mnie najważniejsze. Po więcej zapraszam do planszy ;-) I jeszcze jedno – jeszcze nie udało mi się w to wygrać. Mało tego, do tej pory zawsze wygrywała moja żona (ech to musi być głupia losowa gra :D)
* – cena gry była faktycznie niska, do tego niestety doszedł koszt przesyłki, ale wciąż się opłacało. Niestety nie doceniłem skuteczności polskich służb celnych i ostatecznie otrzymałem swój US już po tym, jak pojawił się w sklepach w Polsce. W dodatku takie zamówienia często kosztują więcej, niż w jakimkolwiek sklepie w Polsce – tak, także w tym na literę R.). Także jeżeli ktoś myśli o zakupie gry z USA, to musi pamiętać, że licho i UC nie śpią, a stawka VAT wynosi 23% ;-)
** – P500 to taki program wydawniczy, w którym GMT oczekuje aż uzbiera się 500 chętnych osób na dany tytuł. Wtedy zaczynają myśleć o jego drukowaniu. Przy 700 chętnych drukują i wysyłają. W przypadku niektórych tytułów trwa to 2-3 miesiące, inne zbierają chętnych już drugi rok ;-)
Comments 5
Ja wczoraj również miałem przyjemność wcielić się w osobę na wysokim stanowisku. Nie byłem co prawda burmistrzem, tylko gubernatorem, ale to chyba lepiej, bo ranga postaci większa. Na stół trafiło Puerto Rico po kilku miesiącach nieobecności. Refleksje? Im więcej gier poznaję, tym bardziej doceniam klasę tego tytułu. Można nawet zaryzykować tezę, że „inne gry” są tylko po to, by Puerto Rico, Wikingowie czy Brass mieli szansę jeszcze raz zabłysnąć pełnią swego blasku. Zostałem okrutnie wychłostany przez małżonkę, ale warto było. Rewanż pewnie nie długo!
O US nie wiem prawie nic, bo w kręgu moich zainteresowań nie leżą gry dłuższe niż 2 godziny. Ale tekst przeczytałem z zainteresowaniem i co widzę – w grze występują moje ulubione mechaniki, czyli action pointy i tile placement. No no…
Author
Puerto Rico to na zawsze klasyk :) Tak proste reguły, a tyle zabawy.
A co do US, to myślę, że przy sprawnej grze można spokojnie zejść do 2 godzin ;-)
US chyba więcej zyska gdy opisuje się ją, nie zamieszczając zdjęć ;)
Ja się zastanawiam nad DS, ale to też gdzieś tam na liście dalszej, chyba że się okazja nadarzy. Trochę nie podoba mi się ten czas, jak na losową grę to trochę dużo, bo mózgotrzepy to 2-3 godziny raczej normalne.
Ale designerskie te nowoczesne budynki…
Author
@mars: nie no, z tą losowością nie jest tak źle. Zepsucie losowe to jest Glory to Rome z jego „overpowered” budynkami. Tutaj ujdzie ;-) A 3 godziny to zeszło nam z tłumaczeniem reguł i doczytywaniem instrukcji. Później już było dobrze – w trzy osoby jakieś 2,5 godziny również z tłumaczeniem jednemu nowemu ;-) DS jak dla mnie jest ciężką długą kobyłą, nawet nie miałbym z kim w to zagrać. US daje większe pole do popisu pod tym względem ;-)
Chcesz dizajn kup City Tycoon. Po jednej partii, będziesz żałował, że grafiki tam nie są takie jak w US ;)
Wyjmiemy trochę budynków z talii, usunięmy eventy na discard przy setupie i mamy gierkę na 90min, z losowością na umiarkowanym poziomie ;)