Mój oldschool

mars Rozgrywki 11 Komentarzy

No Gravatar

Trochę dziwnie to nazwać oldschoolem, ale w moim wydaniu tak właśnie jest. Początki mojej prawdziwej przygody z planszówkami to okolice 2005 roku, więc to co się działo w tamtym czasie jest dla mnie oldschoolem. Obok Ryzyka, Carcassonne i Fasolek na zainteresowanie grami wpłynęli także Osadnicy z Catanu. Pudło nabyłem chyba w Empiku na placu Kościuszki – była to świeża, pierwsza edycja Galakty.  Gra na początku była bardzo atrakcyjna i spędzaliśmy przy niej sporo czasu. Wariant dwuosobowy bardzo dobrze się spisywał, ale oczywiście 3-4 osoby dawały większe możliwości, szczególnie jeśli chodzi o wymianę surowców. Niestety po około 20 rozgrywkach zaczęli się nudzić i duża losowość i efekt śnieżnej kuli wkurzał coraz bardziej. Dodając do tego fakt, że pojawiały się kolejne gry typu Puerto Rico czy Caylus, nie pomagał Osadnikom w zdobywaniu stołu/podłogi. Pudło wylądowało na dnie sterty i w zasadzie nie było ruszane (wtedy jeszcze mogłem przechowywać w takiej pozycji gry, ponieważ było ich około 10 i było to po prostu wygodne). Około 4,5 roku temu, gdy pomieszkiwaliśmy w Warszawie przyszedł do nas kolega i zauważył na regale sporawe pudła. Zainteresował się i dzięki temu Osadnicy mieli okazję na jedną partyjkę trafić na stół. Utwierdziło to nas w przekonaniu, że jest zbyt prostą grą. Nie zniechęciło to jednak kolegi od wyrażenia chęci pożyczenia gry. Oczywiście zgodziłem się i … od tej pory nie widziałem jej. Kolega przed nami postanowił wrócić do Wrocka i nie było okazji spotkać się. My też wróciliśmy ale nadal nie było czasu aż do pewnego pięknego jesiennego wieczora, kiedy to po ponad 4 latach Osadnicy wrócili do domu. Od tego momentu przechodzili kwarantannę, ponieważ wracając z takiej podróży mogli załapać różne choroby różnego pochodzenia. Okazało się, że w końcu zostali wypuszczeni ze szpitala i nadają się do grania.

Uznałem więc, że spróbuję jeszcze raz i przypomnę sobie jak wygląda budowanie osad w Catanie. Wyciągając karty i elementy planszy zapachniało starocią – wszystko tak dziwnie i naturalnie pożółkło, jakby było zrobione ze słabej jakości taniego papieru. Jeśli chodzi o zasady to okazało się, że nie ma co sobie przypominać ponieważ są one banalne i wystarczył rzut okiem na planszę, żeby wszystko się poukładało w głowie. Rozegraliśmy jedną grę w 30 minut i wróciły wrażenia sprzed ponad 4 lat. Duża losowość jest hasłem przewodnim opisując tę grę. O dziwo nie skończyło się na jednej rozgrywce i łupnęliśmy 3 pod rząd poświęcając na to 100 minut i uzyskując wynik 2:1.

 

 

 

Skłoniło mnie to do zastanowienia się nad dodatkami, ale tylko pod warunkiem, że zminimalizują wpływ kości. Z drugiej strony chyba wolę zainwestować w jakąś inną grę – wraca odwieczny problem czy kupować dodatki czy nowe gry.

Share

Comments 11

  1. ha, wyciągnąłem ostatnio Osadników i gra tak sie spodobała, że jeden ze współgraczy zamówił dla siebie – u nas zarzut losowości nie przeszkadza, a wręcz jest zaletą, po Brass’ie czy Automobile to idealny przerywnik (szczególnie że można w Osadnikow grać po spożyciu)

  2. Post
    Author

    Fakt, można grać w każdym stanie świadomości. Ja jednak nie lubię zdawać się zupełnie na los chyba głównie dlatego nie podeszli mi. No ale zapomniałem dodać, że mocne 6/10 daję im :)

  3. Jakieś dwa miesiące temu, przy okazji spotkania ze znajomymi padł pomysł, żeby zagrać „w tę grę z owcami”. Jako, że spotkanie zapowiadało się nieplanszówkowo, to po takiej deklaracji czym prędzej pobiegłem do regału. Rozłożyliśmy grę, przypomnieliśmy sobie zasady i… czar prysł. Po prostu nie chciało nam się kontynuować. W ciągu tygodnia Osadnicy, a także Miasta i Rycerze znaleźli nowego właściciela. Niestety, choć uważam tę grę za całkiem dobrą, mi już się przejadła i nie ma szans zagościć na stole. Z propozycji Catan vs. Carcassonne chyba niestety wybrałbym to drugie.

  4. Post
    Author
  5. Bez Miast i Rycerzy Catanu nawet nie warto dotykać ;-) Budowanie metropolii wprowadza sporo zabawy, zwłaszcza, że w każdej dziedzinie zwycięzca może być tylko jeden. Do tego kolejne poziomy dają przywileje. Sami Barbarzyńcy też wprowadzają nieco zabawy, bo wymuszają szkolenie rycerzy, a jak już mamy rycerzy to wykorzystujemy ich przeciwko innym graczom ;-) Ale tak czy siak, główny mechanizm kostkologii pozostaje bez zmian.

  6. a ja właściwie nie „nagrałem” się w „Osadników”, nie posiadam tej gry, grałem kilka razy zaledwie, podobało mi się i mocno rozważam zakup. Zwłaszcza, że Julitka z Romanem łyknęliby osadników aż miło, tak mniemam :) Takie beztroskie kulanie kostek czasem może być „oczyszczające”, zrozumiałem to w swojej parującej głowie po bezlosowych rozgrywkach w takie gry jak Vinhos, Caylus czy Le Havre…

  7. Post
    Author

    Radowi pewnie też nie, bo tam coś glinopodobnego jest, a on nie przepada za gliną ;)

  8. a ja owszem, lubiłem, lubie i będę lubieć.

    Dodatków ci u mnie od groma. Dużą losowośc przy grze w 4 osoby kompensowaliśmy sobie tworząc ONZ i nakładając embargo na lidera tudzież mocno kooperując. Mozna było tak mocno wywrócić wynik.

    A z Miastami i Rycerzami to zupełnie inna gra, potwierdzam, ze odkąd odpaliłem rozszerzenie to podstawka jakoś zbladła i nie chcę grać w wersję saute, mimo że 2 razy krotsza. W MiR masz dużo więcej możliwości punktowania i ostatnio na finiszu 3 razy się zmieniło prowadzenie.

    Wpadnijcie do nas na wioskę, chętnie zaprezentuję.

    Do gry mam wielki sentyment i z tego sentymentu nabyłem mnóstwoi rozszerzeń, z których nie miałem okazji skorzystać i zacząłem sprzedawać.

    A moja podstawka obchodzi w tym roku 12 urodziny :)
    Jest jedyną grą, której nigdy nie sprzedam, nawet jak się mi znudzi.

  9. Przy okazji wizyty w Brzegu opracowaliśmy znaleźliśmy wreszcie grywalny dodatek do Osadników – 0,7 Tequilii.
    Chodziło jak złoto. Bez tego dodatku już też nie siadam do tej gry :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *