Szczęście, czas, towarzystwo, pogoda, nastrój, okoliczności i tak dalej i tak dalej… Generalnie wszystko to mi ostatnio sprzyja. Niemal codziennie zasiadam do planszy i chciałem się tym pochwalić :) Nie inaczej było wczoraj a okazja była nie lada, gdyż swoje osiemnaste urodziny (któreś już kolejne) obchodził osadnik! Sto lat- sto lat, buzi- buzi, gadka- szmatka, torcik- ciasto a przy okazji granie. Korzystając z okazji, że przez dom osadnika przewinęło się sporo gości tego wieczora, w różnych konfiguracjach rozgrywaliśmy raz po raz partyjkę Fussbol Ligretto. Na takie imprezy- jak znalazł! Natomiast „gdy emocje już opadły, jak po wielkiej bitwie kurz” i na polu bitwy zostały już tylko 3 osoby (osadnik, Grzesiu i ja), odpaliliśmy coś bardziej konkretnego. Wybór padł na mój ostatni hicior Glen More (dzięki berni!!). Trzeba tu dodać, że produkcję whisky wsparliśmy konsumpcją whisky i to z trzech różnych butelek… To znaczy wsparłem ja i osadnik, gdyż Grzesiu bawił sę w kierowcę. Tak czy inaczej pojętni chłopcy szybko ogarnęli zasady i zaczęliśmy zmagania. Szczerze powiedziawszy średnio przy tej rozgrywce myślałem ze względu na wprowadzone wyżej wymienione dobro ale i tak czerpałem niesamowitą przyjemność z tej gry. Przy pierwszym podliczaniu nie było tak źle, jako jedyny produkowałem whisky (zresztą tak już zostało do końca gry gdyż kostkowy ghost player z zacięciem podkradał kolejne destylarnie) więc jakieś punkty mi skapnęły. Niestety koledzy skasowali mnie za brak beretów, ziomków i kart specjalnych. W kolejnych turach jakoś tak się zorientowałem, że właściwie to moja farma niewiele produkuje, mam jednego zarządcę i że generalnie mam niewiele… osadnik zgrabnie żonglował swoimi licznymi zasobami i wymieniał je na punkty zwycięstwa na co raz to lepszym Jahrmarktcie. Grzesiu też nieźle punktował pozbywając się surowców i ostatecznie po 50-u minutach rozgrywki skończyliśmy z wynikami osadnik- 66, Grzesiu- 54, ja- 42. Bardzo przyjemna to jest gra i… bardzo przyjemna to jest gra (mówiłem już dzięki berni?). Nieoczekiwanie zrobiła się 2.00 a my jeszcze postanowiliśmy odpalić „coś szybkiego” czyli Carolusa Magnusa. Owe „coś szybkiego” trwało 45 min i wygrałem stawiając wszystkie zamki na planszę. Wydarzyło się to dość nieoczekiwanie ale szalejący w żyłach trunek dał mi jakąś taką niesamowitą jasność umysłu i rzutem na taśmę odebrałem Grzesiowi dość pokaźne królestwo. Ta noc zakończyła się ok 4.00…
Było pięknie…
trunek nadal krąży w żyłach…
chwilo- trwaj, szczęście- sprzyjaj!!!
Sto lat osadnik jeszcze raz!
Comments 6
Ten jeszcze się przechwala, że codziennie gra. Gdzie Twoja skromność Stanley?
Kiedyś myślałam o kupnie Glen More, ale albo Rad albo Mars zgasił mój zapał. Tak to jest jak się posłucha chłopa.
Author
a teraz mars chyba jednak zmienił zdanie :) a moja skromność? pooooooszłaaa w las!
To ja się będę zarzekał, że nie to nie byłem ja – wcześniej o tej grze nie słyszałem, więc raczej nie odradzałem. Teraz jestem zdecydowanie na tak a Ty kobra zawsze możesz kupić ;)
Ja prawie prowadzę w Twojej ankiecie. Dlatego najpierw uruchomię wszystko z półek a dopiero wtedy zajrzę do sklepu.
oj tak, grało się fajnie choc jakoś szybko się ściamniło i w sumie 2 niedługie tytuły pozostawiły pewien niedosyt
a te zamki to Stanley mnie odebrałeś, nie Grzesiowi
a do Glen More bez whisky nie ma co zasiadać, trzeba wczuć się w klimat…
@osadnik- no widzisz jak ja mało pamiętam z tej gry…