Postanowiłem wziąć się za siebie jeśli chodzi o instrukcje i nieco zmusić się do poznania posiadanych, acz niegranych gier. Całkiem nieźle mi się zaczęło powodzić, bo ogarnąłem instrukcję Galaxy Truckera, udało się raz zagrać. Później Making of President – również sukces. Mam już przestudiowaną instrukcję do Hammer of Scots – rozgrywka w poniedziałek, chyba że uda się z Wilderness War ;-) Jeśli chodzi o Il Pricipe, to jest to gra, która dotarła do mnie z jednym z zamówień z Niemiec. W sumie nic o niej nie wiedziałem, a jedynym powodem, dla którego się znalazła u mnie była jej cena – 4 EUR. Długo leżała na półce, w końcu i za nią udało się zabrać. Po przeczytaniu instrukcji wiedziałem, że będzie licytacja, w zasadzie jako główny mechanizm pozyskiwania czegokolwiek, będzie trochę area control i tyle. Łatwo i prosto, na pewno krótko, oby przyjemnie. W duchu liczyłem na to, że a nuż trafiłem na perełkę. Chciałem, marzyłem wręcz o tym, że będę jak Indiana Jones, który idąc tam, gdzie od dawna nie był nikt odkryje niezwykły skarb – dotąd nieodnaleziony, zapomniany.
Ale od początku, do każdej wyprawy trzeba się przecież przygotować. Po otwarciu pudełka znajdziemy świetną plastikową wypraskę. Jest tutaj tyle przegródek i zagłębień, że w zasadzie nie wiadomo co w nich trzymać. Standardowo oczywiście miejsca na karty nie przewidują koszulek. Dlaczego one nigdy nie przewidują kart w koszulkach?! To przez takie podejście wydawców mam na półce Szoguna z super wypraską i kartami rozrzuconymi gdzieś na dnie… Plansza? Mała, szarobura, całkiem nieatrakcyjna. Chyba nawet najbrzydsza jaką do tej pory widziałem – pobiła nawet Urban Sprawl. Dalsze komponenty to kilkadziesiąt kart w wersji mini – wśród nich miasta, budynki, karty rodów. Drewniane znaczniki, żetony z herbami i oczywiście tekturowe dukaty.
Ruszamy. W grze chodzi o zdobycie jak największej ilości punktów (coś nowego :o). Uzyskamy to przede wszystkim poprzez zdobywanie przewag w regionach znajdujących się na planszy. Przewagę zdobywamy poprzez umieszczanie żetonów herbów, a te z kolei mamy prawo położyć jeżeli wybudujemy gdzieś w pobliżu miasto. Runda zaczyna się od doboru kart i pieniędzy. Zaraz potem część kart z ręki musimy przeznaczyć na pulę do licytacji. W fazie drugiej następuje licytacja. Zbiera się karty przekazane przez graczy i grupuje w jednokolorowe stosy (w sumie jest 5 kolorów). Są to stosy budynków, a każdy z nich podlega osobnej licytacji. Zwycięzca licytacji bierze cały stos i jeżeli mu to odpowiada może wybudować miasto od razu. Kiedy już wszystkie stosiki znajdą nabywców przechodzimy do fazy trzeciej. Tutaj mamy prawo wybudować kolejne miasto lub rozbudować dzielnicę. Budowa miasta polega na opłaceniu kosztu budowy podanego na karcie oraz wyłożeniu odpowiednich kart budynków, których nasza nowa lokacja wymaga. W zamian dostajemy punkty zwycięstwa, a karty wyłożone do budowy stanowią dzielnice przynoszące nam odpowiedni status. Drugą możliwą akcją jest budowa dzielnicy, która jest po prostu dołożeniem kart jednego koloru do już leżących przed nami lub jeżeli to nowy kolor na stosik odrębny. Wszystko po to, aby w czwartej i ostatniej fazie uzyskać odpowiedni status i przywileje. Statusy otrzymuje się za leżące karty budynków poszczególnych dzielnic. Na przykład jeżeli mam 6 budynków białej dzielnicy, a przeciwnik 4, to otrzymuję status biskupa. Status ten daje mi od razu jeden punkt zwycięstwa, ale muszę odwrócić połowę kart mojej białej dzielnicy. Niby mały zabieg, a nie pozwala na posiadanie monopolu w danej dziedzinie, bo teraz gracz z czterema kartami ma przewagę. Wszelkie remisy w ilości kart rozpatrywane są licytacją. Pozostałe karty statusów pozwalają dobrać dodatkową kartę budynku, umieścić żeton herbu na planszy, wziąć dodatkowo 2 dukaty i odwrócić użytą wcześniej kartę budynku (jest jeszcze 5 statusów niższych, ale w mojej rozgrywce nie brały udziału, więc nie wiem co robią). Jest jeszcze jedna fajna rzecz związana ze statusami, a mianowicie podczas budowy miasta wszyscy gracze, którzy posiadają przywilej w kolorze budynku użytego do jego budowy również dostają punkty zwycięstwa. Dlatego warto się zastanowić, które miasto lepiej wybudować, żeby przeciwnik za dużo punktów nie ugrał. Gra kończy się, kiedy skończą się karty budynków. Potem następuje wielkie podliczenie punktów i znowu coś, co lubię – punkty zwycięstwa pochodzą z różnych źródeł. Poza punktami, które zdołaliśmy uzbierać otrzymujemy jeszcze punkty za każdą kartę posiadanego aktualnie statusu, do tego punkty za przewagę w regionach, punkty za ilość kart w ręce, punkty za każdy zestaw kart w pięciu kolorach, punkty za kasę. Naprawdę lubię takie podliczenia, gdzie nie od razu wiadomo kto wygrał. Z tego między innymi powodu bardzo polubiłem Puerto Rico i był to również główny zarzut wobec Tinners’ Trail (żeby móc określić zwycięzcę już w przedostatniej rundzie?!). Jako że był wstęp, później rozwinięcie, to pora na podsumowanie, z którym będę miał straszny problem. Problemem jest to, że grałem w tę grę z żoną, a dwuosobowy skład, choć oficjalnie dopuszczony przez reguły wydaje się być średnim pomysłem w grze licytacyjnej. Wiadomo, że jeżeli ja wydam więcej w tej rundzie, to przeciwnik dowali mi w następnej, zwłaszcza, że przychód jest stały (5 dukatów, w porywach +2 za status). Z tego też powodu nie podejmę się jakiejkolwiek oceny tej gry. Musiałbym zagrać jeszcze raz, w większym składzie. Tylko czy będzie mi się chciało. Powiem jedno – na hit się nie zapowiada. Tym razem Indiana Jones w zapomnianym wnętrzu świątyni trafił na trochę gruzu i pająki – zdarza się. Dobrze, że gra nie trwała dłużej niż 30 minut – wychodzi na to, że więcej czasu spędziłem produkując ten wpis niż nad planszą. Jeżeli ktoś zechciałby spróbować, to ja się chętnie wymienię.
I na koniec… które gry licytacyjne, jeśli w ogóle mają sens na dwóch graczy? Wiem, że jest jedna licytacyjna, którą można rozgrywać samotnie (Age of Steam), ale to już dla hardkorowców i pelikanów Wallace’a.
Comments 8
Licytacja dla 2 osób dobrze działa w grze, którą we wpisie wspomniałeś – Tinners’ Trail. Za każdym razem jak graliśmy w 2 osoby (z różnymi graczami) to była walka o każdą kopalnię, chyba że ktoś eweidentnie nie miał kasy.
Tylko, że w AoS solo nie ma licytacji :P
Jest jeden sprytny wariant „licytacji”, bodajże w Medici vs. Strozzi.
Gracz A podaje kwotę. Teraz gracz B wpłacą ją i wygrywa licytację lub pozwala graczowi A wpłacić deklarowaną sumę.
Dla mnie najfajniejsza mechanika licytacyjna dla dwóch osób występuje w Wikingach :) Jest dość specyficzna. W Wikingach ceny maleją w trakcie rundy. Cały myk polega na tym by wymusić takie decyzje na przeciwniku żeby przed naszym ruchem interesujący nas zestaw osiągnął odpowiednio niską cenę. A czekać zbyt długo nie można, bo doświadczony współgracz doskonale wie czego nam obecnie trzeba i chętnie coś sprzątnie nam sprzed nosa lub nie dopuści do spadku ceny.
Z tego co pamiętam, to ciekawa licytacja była w „Die Speicherstadt” Stefana Felda (nie grałem!). Gracze ustawiają pionki przy kartach do kupienia – jak są pionki dwóch graczy, to ten który postawił swój jako pierwszy może go wziąć za 2, a jak nie to przeciwnk może kupić za 1. Jak jest pionek jednego gracza to kosztuje wówczas 1. Proste, a podobno fajnie chodzi na dwie osoby.
Przyznaję się, że w Wikingów grałem już dawno temu, ale z ciekawości przejrzę zaraz instrukcję – gdzie tam była licytacja? Pamiętam koło fortuny i spadające ceny zestawów wiking plus żeton – jeśli chodzi o to właśnie to ja bym tego raczej pod licytację nie podciągał.
Kwestia definicji. Jeżeli licytacją nazwiemy rywalizację o daną rzeczy, gdzie ten z graczy który zapłaci najwięcej będzie mógł ją kupić, to wówczas mechanika koła w Wikingach pasuje. Jeżeli uznamy, że elementem licytacji musi być podbijanie stawki, to wówczas zarówno Wikingowie jak i Miasto spichrzów i Medici vs. Strozzi odpadają. Ja się nie upieram. Kilkukrotnie w wątkach forumowych o Wikingach pojawiał się termin „koło licytacji”, ale zgadzam się, że może to być nadużycie.
Mniejsza z tym kdsz pewnie faktycznie zależy jak się to zdefiniuje. Dorzucę jeszcze, że Genoa zupełnie nie działa i kuleje licytacja na 2 osoby – w zasadzie to każdy sobie …
Author
@mars: może na dwie osoby Genoa kuleje, ale znam takich, którzy uważają, że na 5 osób to jedna z najlepszych gier. Ale to już trzeba mieć zacięcie licytacyjne i wielką chęć przeliczania kilku kroków wprzód.
W Railways of the World jest element licytacyjny działający także na dwie osoby, ale nie jest on szczególnie istotny w grze.