Tak tak, moi drodzy, wiosna przyszła i od razu powiało świeżością – przewietrzone półki z chęcią przygarniają kolejne tytuły, słoneczko napełnia nas energią do planszowania, ludzie zaczynają grać, kupować, dzielic się !!!
Mi sie udało grać ostatnio codziennie przez 4 kolejne wieczory – wynik niespotykany od wakacji :)
W piatek partyjka w K2 w 4 osoby – dołączam się do graczy lekko znużonych tą grą, ale tak naprawdę cały czas gramy na łatwej planszy przy ładnej pogodzie, bo cały czas gramy z beginnersami. Nie mogę się doczekać śnieżycy na północnej ścianie. Jestem pewien, że rozgrywka nabierze rumieńców. Swoją drogą to bardzo brutalna i krwawa gra! Jakże to tak, że himalaiści zamiast podawać sobie pomocną dłoń, zamiast dzielić się ostatnim sucharem i z narażeniem życia iść w śnieżycę i ratować innych, to z dziką radością blokują sobie zejście i podskakują z uciechą na widok spadającego człowieczka w goretexie. Jeszcze by mu czekanem dołożyli. Baaardzo brutalna gra. Co ciekawe, wielu ludzi uważa, że to gra mocno osadzona w górskim klimacie i dobrze odzwierciedlająca rzeczywistość. W takim razie ja na wspinaczkę się nie piszę.
W sobotę odebrałem przesyłkę z Niemiec – 5 tytułów :)))))
I heja do rodziców na imieniny. Szwagier powitał mnie staropolskim „Przywiozłeś coś? Bo ja mam Bogle i Filary”. I już wiedziałem, że imieniny będą udane!!
Na pierwszy ogień poszła Havana z Mathandlu – 2 partyjki szybkie dość. Gra bardzo dobra, co prawda nie rzuciła mnie na kolana, ale polowałem na nią w celach małżeńsko – rozrywkowych. W sam raz na urozmaicenie naszych rozgrywek.
Potem TIKAL prosto z Niemiec – męski pojedynek ze szwagrem. Łał, poczułem dotyk geniuszu w tej grze. Panom Kiesling i Kramer uchylam kapelusza! Super gra. Tak wyszło, ze grę sprezentowałem szwagrowi na zaległe urodziny. Efekt jest taki, że nie mogę się doczekać następnego szwagrospotkania! Żałuję tylko, że moja małżowina nie doczekała TIKALA, jestem pewien, żeby się jej spodobał.
Po skończeniu gry spojrzałem na zegarek – pokazał 03:54. No tak, zmiana czasu spowodowała, ze dwugodzinna gra nam się przeciągnęła o dodatkową godzinę.
Niedziela – żonka w dobry humorze, przed pójściem spać zadeklarowała, że chętnie mnie ogra. Ja tak łatwo się ograć nie dam, ale niech próbuje – poleciał kieszonkowy Keltis razy 3. W sumie miłe pół godzinki przed spaniem.
Za to w poniedziałek….
Za to w poniedziałek poszły przyjemniejsze tytuły: Havana i Alhambra. Ogólnie jestem graniowo rozochocony, rozgrzany, mogę grać.
A jak sobie dodam, że powoli spływają do mnie nowe tytuły z mathandlu , że mam parę gier z Niemiec, że imieniny za pasem, że zamawiamy w spiele offensive to optymistycznie spoglądam w przyszłość!
Comments 2
To oby więcej takich dobrych czasów. Ja ostatnio też jakoś nie narzekam, ale zawsze mogłoby być lepiej – np. 2-tygodniowe wczasy, gdzieś na plaży wgronie 6 planszoholików (w sumie). Zakładamy, że są to 3 pary, więc 3+3 – męskie 3 zawsze chce grać i chlać, żeńskie zawsze chcą się opalać i czasem grać. Jak jest pełny skład to gramy wszyscy, jak żeńskie nie chcą grać to gramy we trójkę, leżymy pod parsolem i sączymy drina. Jak ktoś przedobrzy z graniem któregoś wieczora, to zawsze zostaje ktoś do grania. Do tego tragarz z podręczną biblioteczką gier – nie można być zachłannym i za bardzo go obciążać – może 20 tytułów (reszta w pokoju hotelowym).
Author
no, w sumie to nie brzmi aż tak nierealnie jakby się mogło wydawać. (oprócz wstawki o tragarzu :)
3 pary razem na urlopie – to by się dało zorganizować.
Każda bierze po 10 tytułów i na wczasy.
Chyba podejmę się organizacji planszoholikowego wypadu za miasto. Nie widzę wad takiego rozwiązania :)