Plansza wieczorową porą

mars Rozgrywki 7 Komentarzy

No Gravatar

Wczorejsze zaproszenie rada z kobrą i Stanley zostało zrealizowane. Skorzysztali z naszej gościnności i zechcięli nas odwiedzić – zakładam, że jakby nie było to zaproszenie na granie to by nas olali ;) No dobra może jednak, nie – tacy straszni nie jesteśmy.

Jeszcze przed przybyciem gości mała chciała się wczuć w klimat wieczornych rozgrywek rodziców i zaproponowała poukładanie puzzlo-Carcassonne’a. Szybka zabawa przed daniem głównym stanowiło miłą przystawkę. Początkowo Stanley zapowiadał się dopiero na 21:30 ale udało mu się przyjechać chwilę po kobrze z radem. Kobra jak tylko przyjechała, zaraz po obchodzie mieszkania zatrzymała się przy grach i rzuciła hasło RftG. To mi graj, jednak w trakcie przygotowań dotarł już Stanley. Mała kręciła się i chciała co chwilę pokazywać swój pokoik. Troszkę mnie to rozpraszało i do tego presja, że trzeba przygotować ją do spania przeważyła o decyzji o pozostawieniu trójki gości we własnym gronie i galaktycznych podbojów. Staley został zbombarodwany informacjami od kobry, która chciała zasady przedstawić z prędkością WARP. Widziałem, że biedaczek zabłąkał się gdzieś w przestrzeni międzyplanetarnej i wiedziałem jakie to jest uczucie. Przed pierwszą grą w pizzerii miałem też czarną dziurę w głowie po usłyszeniu zasad i przyjrzeniu się bezmiarówi ikon i oznaczeń na kartach. kniec końców wygrał, ale nie wiem czy było w tym choć trochę jego zasługi :) – co chwilę słyszałem na dole tylko „A co teraz mi radzicie?” Nie wiem jak jego wrażenia odnośnie RftG po pierwszej przytłaczającej partyjce.

Gdy zakończyli grę przystąpiliśmy do konsumpcji wieczornej coby nabrać energii na resztę wieczora. To było możliwe głównie dzięki mojej żonie, która dotarła do domu i przygotowała jadło. Stół został opróżniony i sprzątnięty a my mogliśmy zakosztować głównego dania. Przyznam, że nie mogłem się doczekać tego tytułu. Sam jestem upośledzony w rondle i tylko odgrażam się, że zakupię jakiś tytuł, ale na razie posucha. Antike w wariancie na 5 osób to pierwsze moje podejście w tak dużym składzie. Rad i kobra jeszcze nie grali nigdy i też jestem ciekaw ich reakcji na spokojnie. Wczoraj rad wydawał się być w miarę zadowolony, ale w pewnym momencie narzekał, że zbyt kolorowo na planszy :) Stanley sprawnie i szybko wytłumaczył zasady – nawiasem mówiąc, uważam że jest najbardziej profesjonalnym tłumaczem zasad jakiego znam :) Serio. Gra powoli rozkręcała się w rondlu. Rad z początku wykonywał takie same czynności jak kobra, ale chyba po prostu nie czuł się zbyt pewnie. Po kilkunastu ruchach można było zauważyć, że zaczał już łapać i szło mu bardzo dobrze. Ogólnie można powiedzieć, że wszyscy byli nastawieni bardzo pokojowo, ale jak to zwykle bywa każdy „pokojowo” postanowił się zabezpieczać i w pewnym momencie na planszy nagle zaczęły rosnąć armie. Nie dochodziło jednak do starć. Nagle cwaniak Stanley wykupił cały pozostały zapas świątyń, czym mnie bardzo wybił z rytmu. Chwilę później stwierdził, że w ogóle nie walczymy. Można powiedzieć, że wywołał tym stwierdzeniem wilka z lasu, albo po prostu przewidział to co się za chwilę stanie. Postanowiłem odbyć pierwszą walkę w historii tej wieczornej  rozgrywki. Atak został przeprowadzony przy użyciu 8 jednostek pływających, znajdujących się na 3 sąsiadujących regionach. Oczywiście be mojej wiedzy postanowiły one zaatakować świątynię Stanley’a na półwyspie. Atak powiódł się – to akurat było jasne, w tej grze raczej nie ma niespodzianek w walce :) Pierwszy atak w grze była zarazem ostatnim. Zburzenie świątyni dało mi jeden punkcik do tego postawienie miasta na zburzonym terenie uzupełniło do kolejnej 5ki ilość miast i dało jeszcze jeden punkt. 6+2=8 i turbo finito. Dlaczego turbo? Stanley – graliśmy chyba 1:30, nie? Dla mnie była to pasjonująca gra – za każdym razem przy Antike jestem nieźle nakręcony. Przez chwilę chcieliśmy rozszerzyć grę do 10 kart zwycięstwa, ale szybko zaniechaliśmy tego pomysłu. Na planszy było faktycznie bardzo kolorowo.

Po Antike nastał czas na kolejną nowość – Stanley przytargał również 7 cudów. Przy tłumaczeniu zasad miał tym razem, aż 4 słuchaczy. Tutaj nie musiał się trudzić bowiem zasady są zwięzłe i treściwe i od razu można przystąpić do pełnowartościowego grania. Pierwsza gra trwała około 40 minut i zdecydowanie wszystkim się bardzo spodobała. W oczach żony zauważyłem uśmiech radości i usłyszałem błogie stwierdzenie „Ta gra jest super, można by ją kupić„. Dla takiej chwili warto poświęcić wiele :) Jedyna niezbyt dobra wiadomość nadeszła, w kolejnym zdaniu „Mogłabym ją na sesje zabierać„. Wszystko fajnie, terapie i te sprawy, ale tak od razu wynosić z domu i to pewnie dość często. Z drugiej strony może umieszczę napis na pudełku: Jeśli spodobało Ci się to zacznij grać w planszówki! Zajrzyj na planszoholik.pl! Oczywiście będzie to wiązało się z zakoszulkowaniem produktu i może nie będzie to zły pomysł. Dzisiaj przedyskutuję to z żoną :) Wszyscy domagali się ripleja. Druga gra trwałą już zaledwie 25 minut i dostarczyła sporo dobrej zabawy. Boję się po tej grze tylko jednej rzeczy – czy nie będzie to zachwyt Dominionowy, który jak już nie raz wspominałem po kilkunastu rozgrywkach przerodził się w zapalczywą pogardę do tej gry. Może jednak nie, ponieważ kieruje się ona zupełnie innymi mechanizmami, ale takie jakieś skojarzenie nasunęło mi się po minimalnej interakcji i siedzeniu z głową w wachlarzu kart. Mam nadzieję, że mam złudne obawy – tak czy inaczej gra będzie musiała trafić na półkę.

Po dwóch rundkach 7 cudów mieliśmy godzinę po północną i kobra głównie dawała znaki zmęczenia. Od szóstej na nogach, więc się nie dziwię (ja dzisiaj też zostałem zerwany o szóstej, więc wiem jak to jest, szczególnie kładąc się o 2giej). Dała się jednak namówić na ostatni tytuł wieczoru, którym było K2. Pogoda nam sprzyjała i warunki były bardzo dobre do tego podejście łatwą trasą. Wszystko pięknie i ładnie, bez wysiłku. Zbyt pięknie i zbyt łatwo – przyznam, że trochę się wynudziłem. W zasadzie bez większych postojów, uciekania przed złą pogodą do tego bez blokowania i kombinowania – booooring. Po pierwszej fascynacji tą grą trochę się uspokoiłem, aczkolwiek podyktowane jest to właśnie wybraniem najlżejszych warunków, ze względu na dwie początkujące osoby. Przy ustawieniu poprzeczki trochę wyżej gra zyskuje trochę grywalności, więc nie mogę powiedzieć, że jest zła. Rad z kobrą nie wiem co powiedzą, ponieważ chyba już w krainie snów byli pokonując coraz to wyższe partie szczytu.

Wieczór bardzo udany i satysfakcjonujący. Antike i 7 cudów to zdecydowani faworyci wieczoru. Dzisiaj ściągam natomiast instrukcję do pewnej frapującej gry, którą mam zamiar uraczyć Janka, a raczej on mnie wyrażając chęć zagrania w nią – jak dobrze pójdzie to jeszcze w zbliżającym się tygodniu.

Share

Comments 7

  1. Niezaprzeczalnym hitem wieczoru był RftG! :)
    Bardzo, bardzo spodobało mi się 7 Cudów. Super zabawa. Proste zasady i krótka rozgrywka to atuty tej karcianki. Trochę kombinowania, ale nie za dużo więc nie ma zastojów. Myślę, że to świetna gra jako przerywnik między cięższymi tytułami albo na koniec czy też początek graniowego spotkania. My raczej nie zakupimy sobie 7 Cudów, bo jakoś nie widzę tego na dwie osoby :(
    Antike to męska gra. Mi trochę przypomina Ryzyko i Szoguna. Ja takich gier nie czuję, bo po co walczyć skoro są puste tereny do zdobycia??? Zresztą moja strategia (czy jej brak) nie była najgorsza, bo zajęłam chyba trzecie miejsce – w każdym razie na pewno nie ostatnie.
    K2 – wielkie rozczarowanie. Czytałam o tej grze i spodziewałam się lepszej rozrywki. Może czegoś nie zauważyłam, przez zmęczenie i piwo którym mnie raczono. Tak czy owak dla mnie w tej grze nie ma nic ciekawego. Ale co ja mogę wiedzieć po jednej nocnej rozgrywce, gdy siły nieomal zupełnie opadły.

    Dzięki Mars za zaproszenie. Dla takiego grania warto zarwać noc :)
    Czekam na takie kolejne :)

  2. Post
    Author

    Oj tam męska od razu, to że się walczy to nie oznacza, że męska od razu. Jednym pewnie bardziej leży innym nie. Z ryzykiem porównywanie jest ryzykowne :) Antike z losowością nie ma nic wspólnego :)

  3. Dzięki kompanio za wieczór planszowy! Co do RftG to niewiele mogę powiedzieć bo dopiero pod koniec zacząłem cokolwiek, powoli łapać. Musiałbym jeszcze pograć, żeby ocenić. Póki co podobało mi się choć czuję, że to dla mnie zbyt abstrakcyjna gra, kompletnie bez klimatu- widziałem tylko ikonki, towary to karty, kółka, romby. Ale chętnie zagram jeszcze, żeby bardziej poznać grę.
    Antike jak zwykle super choć trochę martwiło mnie, że w zasadzie nie walczyliśmy, jedyna walka, to pierwszy i ostatni podczas rozgrywki atak marsa na moją świątynię. Trzeba będzie spróbować kiedyś strategii na podjęcie walki nieco wcześniej.
    7 cudów bardzo mi się podobało i cieszę się, że przypadło do gustu współgraczom.
    K2 szczerze powiedziawszy mnie też nieco znudziło ale jakoś ta rozgrywka poszła wczoraj bezkrwiście. Jakoś tak się to dziwnie poukładało, że nikt nikogo tak naprawdę nie blokował, nikt nie zginął i w związku z tym brakowało emocji. Ale jestem przekonany, że na trudniejszej planszy czy zimowej pogodzie działoby się aż miło.
    Tak czy inaczej dzięki jeszcze raz za granie.

  4. Post
    Author

    W sumie to Stanley drogi nie miałeś wcale tak nudno – oscylowałeś między szczytem a namiotem i ani do jednego ani do drugiego nie mogłeś dotrzeć. W sumie to widziałem, że toczysz zupełnie osobną grę z jakimś wirtualnym wrogiem :)

  5. @kobra: no wreszcie ktoś mnie poparł! Ja też uważam K2 za strasznie nudną grę. Co może być emocjonującego, jeśli tak naprawdę trudno jest tylko koło szczytu, gdzie karty ruchu muszą mieć duże wartości, a dodatkowo pogodę znamy na 6 najbliższych dni. Jedyną decyzją jest, atakować szczyt już teraz, czy czekać poniżej linii. Jednak jedna rzecz w K2 okazała się dobra – dostałem za nie Tinners’ Trail. ;-]

  6. Czyli mój osąd nie miał nic wspólnego z trudnymi warunkami czyli z sennością :)

  7. Zrobiłem kolejne podejście do RFTG. Po tym słynnym wieczorze kiedy kobra zarzuciła mnie szczątkami zasad i partii, którą niby wygrałem ale kompletnie nie wiedziałem dlaczego czułem z jednej strony niechęć do tej gry ale z drugiej niedosyt. Wiedziałem, że nie mogę oceniać gry po jednym, chaotycznym razie. I tak z tą myślą żyłem aż do teraz kiedy to przeczytałem sam na spokojnie instrukcję i rozegrałem parę partii na http://www.keldon.net/rftg/ i cóż? Tak mi się spodobało, że egzemplarz namacalny jest już u mnie i to z pierwszym dodatkiem!… Świetna zabawa! Przypadek ten utwierdza mnie, że jestem jednak wzrokowcem i wolę sam czytać instrukcję niż słuchać zasad tłumaczonych przez kogoś. RFTG rządzi!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *