Mam dziś ciężką sobotę. Dzisiaj położyłem się o 2:30 i niestety mała postanowiła wstać o 6:20. To jest dla mnie zdecydowanie za mało snu i teraz siedzę a oczy mi się same zamykają – niestety nie bardzo mogę się przekimać na razie. Na szczęście ten wysiłek podyktowany był szczytnym celem jakim było piątkowe granie. Tym razem Janek zagościł w moich skromnych progach i był gotowy na granie.
Do grania zasiedliśmy około 20:30 i na pierwszy rzut poszedł Small World. Płynne wytłumaczenie zasad i chwilę później mogliśmy grać. Janek świetnie się wstrzelił z amazonkami i przeceną na jaskinie. W trzeciej rundzie miał już 10 terenów zajętych i mógł pokierować je na wymarcie. Dzięki temu co turę inkasował po kilkanaście punktów skutecznie zwiększając zawartość swojej kiesy. U mnie dopiero pod koniec gry zaczęło się lepiej powodzić. Przez całą grę sądziłem, że miał dużo więcej punktów. Okazało się, że było tak źle i przegrałem chyba 8 punktami – pewnie dlatego, że nie wydawałem na nowe razy prawie nic i miałem np. jednorazowe +7. Na drugą partyjkę postanowiliśmy zmęczyć znowu SW tylko z dodatkiem Tales and legends. Wcześniej nie grałem jeszcze z dodatkiem, więc była okazja przetestować to. Wrażenia – umiarkowana satysfakcja z urozmaicenia gry oraz wkurzenie jak karty były niesprzyjające. W tej rozgrywce coś mi się popieprzyło ze sposobem rozbijania biwaków – jakoś nigdy nie korzystaliśmy z nich a teraz Janek z nich korzystał. Oczywiście pomarudził, że go oszukałem, ale dostał w zamian cofnięcie ruchu – rzecz niedopuszczalną podczas gry. Druga gra była już dużo bardziej zbalansowana i zakończyłem ją zwycięstwem raptem o 1 pkt czego Janek nie mógł przeżyć.
Następny tytuł lądujący na stole to Tinners’ Trail. Tu przy rozkładaniu naszły mnie wątpliwości czy mogę już serwować grę z wyższym poziomem kombinowania. Okazało się, że Janek dał sobie radę bez problemu i od razu grał poprawnie co oczywiście stwarza lepsze warunki do czerpania satysfakcji z rozgrywki. Podczas Tinners’ Traila stwierdził, ze planszoholikiem nie zostanie, ale czerpie satysfakcję z grania w takie gry. Nie wiem jak to inerpretować do końca, ale mam nadzieję, że będzie chciał jeszcze nie raz odczuwać tę satysfakcję z grania :) Po zakończeniu TT mieliśmy już dość późną godzinę, ale dało się jeszcze grać.
Na koniec coś lajtowego, ale też do pokombinowania – ATON. W dalszym ciągu jestem zdania, że ta gra jest niedoceniona. To jest doskonały tytuł dla dwóch osób na jakieś 15-20 minut. W rzeczywistości to wiele dłużej ponieważ zawsze chcemy rozegrać jakiś rewanżyk co oznacza zazwyczaj minimum 2-3 partyjki. Janek stwierdził, że fajne w tej grze jest to, iz myślimy jak dobrze nam idzie aż nagle dochodzi do liczenia i tu nagle awaria bo przeciwnik nas wyprzedza o sporą ilość punktów, albo nawet wygrywa. Dodatkowo element losowy w postaci kart nie jest upierdliwy i nie czuje się, że źle nam karty idą – każdy ma taki sam zestaw więc trzeba po prostu umiejętnie korzystać z nich. Do tego każda rozgrywka jest dynamiczna i mamy sporo interakcji – w tym wypadku również negatywnej. Bilans naszej 3 atonków to wygrana, remis, przegrana więc idealna równowaga.
Bardzo się cieszę, że Janek skusił się na granie i mam nadzieję, że nie ma zamiaru się zniechęcić albo znudzić bo gdzie ja znajdę takiego gracza. Tu musze przyznać, że jak na początkującego gracza to zasady gier łapie młody pelikan ryby. Co więcej, nawet gracze ze stażem i jakimś doświadczeniem mają często większe problemy ze zrozumieniem reguł. Tą oto pochwałą zakończę relację z piątkowego grania!
Comments 13
Oj, to fajny wieczór mieliście… Ale u nas też pocieszająco, bo partyjkę Thurn und Taxis uskuteczniliśmy :)
Author
Zawsze to coś :) Może przyszły weekend wpadniecie na granie?
Co do SW – dobrze wiem, że po pierwszej partii – którą przegrałeś :P – musiałeś podstępem cwaniakować z obozami – fakt jest faktem :) a porażka bolała dwa razy bardziej przez licytację eliksiru… gdybym nie zapłacił za nią aż 3 to byłby remis albo nawet i moja wygrana :) tough life…
Tinner’s Trail to taka gra na jaką czekałem – pierwsza z „wyższej półki” jak dla mnie, szkoda tylko, że od razu mieliśmy problem z wodą (a raczej jej ilością), ale z drugiej strony gdyby było za łatwo przyjemność z gry nie była by taka sama.
Aton – przyjemna gierka na zakończenie wieczoru – o ile same reguły wydają się zamotane to potem karty lecą szybko i z automatu, chociaż jak było widać zapamiętanie gdzie mam odłożyć zabrane pionki mnie przerastało :P
Na koniec powiem tylko tyle, powiedziałem, że planszoholikiem nie będę, ale gry sprawiają frajdę i dają dużo dobrej zabawy, a chyba o to w tym głównie chodzi :)
No to „do zagrania” następnym razem :)
U mnie susza :(
Następnym razem Mars może wyciągnij coś poważniejszego np. HwA albo Agricole.
No HwA to tylko pod względem tłumaczenia zasad jest ciężkie, bo tak poza tym to raczej lajtowy tytuł, bez móżdżenia, już TT było bardziej wymagające, tak mi się wydaje. Agricola czeka na swoją kolej, tak jak i banda innych gier. Na razie z Jankiem przerobiliśmy w sumie 5 tytułów :)
@mars: zrobiłeś mi smaka na Cynowca. Ale wolałbym jednak w trzy osoby.
Dzisiaj pokazałem żonie Romę, bardzo losową karciankę z kośćmi, bardzo dobrze się grało :) Ale dzisiejszy wieczór jest dla Hawra :)
Dobry cynowiec nie jest zły, ale Havre zdecydowanie lepszy :) Może jutro jak żona wróci to rozegramy pierwszą partyjkę czegokolwiek w nowej lokalizacji
@mars- przyszły weekend jest jak najbardziej obiecujący na spotkanie przy planszy! Będziemy w kontakcie. Tylko w co zagramy pozostaje pytanie, bo ja mam ochotę na wieeeeeeeeeeeeeeeeele tytułów….
Mój sobotni wieczór był niezwykle udany :) Najpierw partyjka w 51. a potem RftG w wersji karcianej. Ale to nie koniec, bo zaraz rozegram kilka partyjek na kompie w RftG :)
Widze, że wszyscy planszoholicy zaliczyli growe piątki czy soboty.
Wizyta u brata zaowocowała w 4 partie, z których ostatnia zakończyła się o 5.30 w sobotę rano :D
Na pierwszy ogień nowy Wallace w kolekcji – First Train to Nuremberg. Tytuł z kategorii średnio ciężkich, raczej bliżej mu do Cynowca niż do Age of Steam. Jednak trzeba jeszcze zagrać żeby mieć pełen obraz. Skąd ten gość bierze te patenty to ja nie wiem ;) Acha, no i gratka dla fanów drewna – ponad 600 elementów :D
Kolejny, dla rozluźnienia – Stone Age. Udało mi się wygrać 1 punktem, dzięki dużej liczbie surowców zgromadzonych na koniec, a byłem pewien że będę zdecydowanie górą. Jednak ukryte punkty mogą sporo namieszać.
No i okolicach godziny 2.00 danie wieczoru, właściwie nocy – Star Craft.
Dwie rozgrywki – dwie moje porażki Protosami. Następnym razem może uda się zagrać już bez pomocy instrukcji :D
Podsumowując, był to kolejny dobry weekend dla planszoholików!
A za tydzień Pionek! Jakby ktoś chciał podzielić los Berniego i Stanleya to zapraszam na partyjkę Brassa ;)
mój growy piątek i sobota polegał na zrobieniu listy wymian na Mathandel
nie mogę doczekać się wyników. Ciekawe co mi wpadnie w łapki? Moża Brass za moją Niagarę.
A w przyszły piątek koniecznie trzeba zagrać, czyż nie Stanleyu Gardnerze?
Perikles czeka i wymachuje włócznią hoplity!
no cóż osadniku, w piątek już zostałem porwany przez marsa, nie rozdwoję się niestety, a szkoda z drugiej strony, że się nie można rozdwoić…