Dużo gier nie mam, choć to pojęcie względne, lecz ostatnio dotarło do mnie jak bardzo się do nich przywiązuję. Oczywiście tylko do tych które uznałam za bardzo dobre, pozostałe bez najmniejszego bólu sprzedaję. Tak jak niektórzy potrafią cały tydzień chodzić w jednym swetrze, tak ja potrafię całymi tygodniami grać w jedną grę.
Patrząc na moje pudła pamiętam, że prawie każde miało swoje 5 minut. Niedawno non stop graliśmy w Mr. Jacka in New York, potem Stan a teraz Race For The Galaxy. Te trzy ostatnie zakupy to były strzały w 10.
Jednak jak zaczniemy grać w nową grę, to niesamowicie ciężko wrócić do starych dobrych tytułów :( Teraz zamiast pomyśleć który odświeżyć, to myślę nad kolejnym zakupem. Znów porównam to do ciuchów. Jak jedna bluzka mi się znudzi to nie sięgam do szafy po starą nie noszoną wieki, tylko pędzę do sklepu po nową. Choć czasem na dnie szafy znajduję niezłe choć zapomniane ciuchy. Może tak samo jest z grami, gdybym tylko umiała się zmobilizować po sięgnięcie po starą planszówkę, która kiedyś była nr 1 to znów stałaby się nim? I stare znów byłoby nowym? A może jednak swoje wysłużyła i dlatego potrzeba nowej? Hmmm.
Jakakolwiek nie byłaby odpowiedź to kupujemy z Radem nową grę. Tym razem będzie to dodatek do RFTG, tylko czy kupić od razu wszystkie czy tylko jeden? Hmmm.
Kolejne postanowienie to przy najbliższej okazji, czyli kiedy czas pozwoli, zagrać w Horror w Arkham. To jedna z niewielu gier do których chętnie wracam.
Comments 18
Z doświadczenia wiem, że dodatki lepiej kupować po jednym: z założenia mają odświeżyć i przedłużyć żywotność gry, więc wrzucanie ich po kilka na raz mija się z celem. Tym bardziej, że w przypadku Race dość znacząco wpływają na mechanikę, łatwiej będzie ogarnąć zmiany stopniowo…
Oczywiście, że wprowadzałabym je stopniowo. Tylko miałabym już wszystkie pod ręką.
Kup jeden bo tak rozpakujesz wszystko na raz i będzie po atrakcjach :)
A tak będzie potrójna atrakcja :)
W tym przypadku by przeszło, ponieważ planowane jest wydanie czwartego rozszerzenia, niezależnego od trzech wcześniejszych, z zupełnie odmienną linią fabularną i zrestartowaną mechaniką. Więc Kobretti, macie pół roku na nacieszenie się obecnie aktualnymi dodatkami, zanim uniwersum RFTG wywróci się do góry nogami.
To jest poważny argument.
To jest zmora planszoholizmu i kolekcjonizmu niestety… Ja też chętniej bym sięgał po nowe tytuły niż odświeżał stare ale staram się to jednak wypośrodkowywać. I na szczęście nie wygląda to u mnie najgorzej a co najlepsze to to, że te odgrzewane smakują równie pysznie jak nowości, jak już się odgrzać coś zdecyduję :)
W momencie kiedy kupujemy nowe pudełka i gramy w coraz to świeższe tytuły nie mamy szansy na coś co nazywam „żyłowaniem” wyników: po dokładnym poznaniu zasad, mechaniki i praw rządzących daną grą mamy szansę na prawdziwe „starcia gigantów”: graczy którzy pewnie poruszają się po danej planszówce, pojedynki specjalistów porównywalne do meczów szachowych, niemożliwe do osiągnięcia przy ciągłym przygarnianiu nowości. Warto wybrać sobie jedną (przynajmniej) grę i w miarę regularnie do niej wracać, przypominać sobie i uczyć nowych strategii.
Poooq a gdzie wyczytałeś o czwartym dodatku? Bo nic nie mogę znaleźć.
http://www.boardgamegeek.com/thread/618247/4th-expansion-news-alien-artifacts -wyszperał mbork z forum gry-planszowe.pl.
Może jestem jakiś dziwny, ale nie mam zupełnie potrzeby kupowania wciąż nowych gier, by dobrze się bawić. Uważam, że każda gierka wymaga czasu, żeby ją poznać, dlatego też nie rozumiem manii kolekcjonerskiej, która w konsekwencji prowadzi do skakania z kwiatka na kwiatek. Jest sporo tytułów na rynku, które z każdą rozgrywką dają coraz większą frajdę i nawet jeśli chwilowo powędrują na szafę, to zawsze fajnie do nich wrócić i „podnosić kwalifikacje”. Dotyczy to zarówno hiciorów z czołówki BGG jak Puerto Rico, jak i prostych gier ze szczyptą geniuszu, którą widać dopiero po kilkunastu partiach. Tutaj mam na myśli np. Wikingów, którzy są z pozoru banalną gierką bez głębi i średnio mi się podobali na starcie, ale teraz uważam, że jest to kameralne arcydzieło i rude chłopy wciąż lądują na stole przynajmniej raz w tygodniu.
Oczywiście, jak Wy wszyscy, dużo czytam o grach i zawsze w kontekście przyszłego posiadania, jednak nigdy nie dałem się porwać chwilowemu zauroczeniu i zawsze zadawałem sobie fundamentalne pytania w stylu – czy będę miał kiedy w to grać? czy sprawdzi się w moim dwuosobowym gronie? czy w ogóle tego potrzebuję? Trochę tytułów w ten sposób poległo. Poległby i Brass (z uwagi na punkt 2.) jednak od kilku tygodni wysyłam w kierunku żony sygnały, że właściwie to chciałbym spróbować, że to takie fajnie itp. i myślę, że jest to jednoznaczna sugestia, jakiego prezentu oczekuję na jakąś rocznicową uroczystość. A wiadomo, że w prezent przez siebie kupiony moja ukochana będzie zmuszona grać, więc punkt drugi zostanie tym samym zaliczony. Uważam, że sprytnie to wykombinowałem ;)
To prawda nie ma co przesadzać, ale nową grę od czasu do czasu można sobie sprawić. Tylko dla każdego ten czas jest inny.
Zresztą, co powtórzę po raz kolejny, jak gra nie chwyci to można ją sprzedać. A czego się spróbowało to nasze :)
Kobra, jak bym nawet powiedział, że nie tylko można kupić od czasu do czasu nową grę, co wręcz trzeba. Niestety takie prawa i obowiązki osoby uzależnionej ;)
Ze względu na to ze nie kupuję zbyt często nowych tytułów dość często sięgam po dodatki do gier które zawitały na moja półkę, a które nie zawiodły mnie.
Nie mam tez zbytniej potrzeby kolekcjonowania nowych tytułów. Ale podobnie jak Kdsz i inni dużo czytam o grach szukając nowych ciekawych tytułów.
Przyglądając się waszej kolekcji i podejściu do gier raczej odradziłbym zakup dodatków. Z tego co zauważyłem to dużo tytułów po krótkim lub dłuższym czasie ląduje na półce nieużywane zapomniane ;) i częściej niż ja czy inni lubicie sięgać po nowości a potem brakuje wam czasu na „dobre stare gry”
Zakup dodatków raczej poleciłbym osobom które koncentrują się na paru tytułach, i często po nie sięgają. Do Gier używanych głownie do zabawy we dwójkę w większości wypadków dodatki są prawie zawsze zbędne. Żadko wnoszą coś tak naprawdę do rozgrywki, dobrym przykładem jest tu HA, do którego jeden czy dwa dodatki karciane mogą wzbogacić rozgrywkę choć nie są niezbędne, ale już większy dodatek w to już przerost formy nad treścią. Możliwe że inaczej sprawa się ma gdy gramy we czwórkę czy piątkę. Są też wyjątki np Descent, tutaj dodatki dodają nowe figurki, zasady kampanii i parę innych rzeczy, ale tu wracamy do sytuacji o której wspomniałem na początku, jeżeli jest to jedna z wielu gier to odradzam zakup rozszerzeń za to jeżeli będzie ona tylko jednym z paru tytułów na półce do którego często się wraca spokojnie polecę prawie wszystkie.
Nawet gdybyś miał rację, to mi się nie chce szukać gry odpowiedniej dla nas. Mało jest interesujących gier dobrze sprawdzających się na dwie osoby, a to najważniejsze kryterium.
Mówcie co chcecie, ale ja do emerytury (o ile dożyję) chcę mieć całą masę różnych gier, może być to zgromadzone nawet w kilku pokojach, specjalnych pomieszczeniach.
To wszystko dlatego, że jak już będę na emeryturze to ledwo mi na pampersa starczy a co dopiero nowe gry. Wtedy o ile panowie Alzheimer i Parkinson pozwolą to będę wyciągał grę gdzieś ze spodu i mówił „O, w to nie grałem nigdy!” i będę się cieszył nowością (sprzed kilkudziesięciu lat)
@mars: zwłaszcza gra w Jengę może być wtedy pasjonująca
@mars
Ech złudzenia, całe życie nimi żyjemy… Za te 40 czy 50 lat, kiedy wsadzą Cię w pieluchy, gry planszowe tak się zmienią, że kijem nie tkniesz Le Havrów, Brassów i innych hitów. Na szczęście w pieluchach również daje się zauważyć rozwój technologiczny i być może jedna na tydzień starczy, więc spoko ;)
Tak zupełnie offtopicowo – ciekawe w jaką stronę pójdą planszówki? Mam nadzieję, że będą powstawały coraz ciekawsze, złożone mechaniki, ale forma pozostanie wciąż nieco archaiczna. Osobiście nie wyobrażam sobie grania na ekranie dotykowym czy „przesuwania” hologramowych znaczników.