Wchodzę do domu i od progu rzucam pytanie:
– Przyszła?
Żona wskazuje komodę, a na niej pudełko po butach szczelnie owinięte szarą taśmą. Są! Dwa kilogramy kart Magic the Gathering. Jak do tego doszło?
A zaczęło się tak pięknie….
Pub, jedno piwo, drugie… Oczywiście szczęście początkującego pozwoliło mi wygrać. Alkohol zrobił swoje. Po powrocie do domu myślałem jak tu zdobyć karty. Wybór padł na popularny serwis aukcyjny i tym sposobem ilość kart sugerująca, że można ich używać zamiast brykietu do palenia w kominku pojawiła się w moim domu. Gra naprawdę mnie wciągnęła, lubiłem przeglądać karty, wymyślać nowe decki, a co najważniejsze udawało się również zachęcić żonę do rozgrywki. Oczywiście wszystkie decki były zbierane z myślą o typowo męskich, pubowych spotkaniach, gdzie wśród dymu (wtedy niestety jeszcze był), gwaru, krzyków i innych burd toczyła się zacięta walka między setką krwiożerczych kreatur. Wtedy jeszcze nie przeczuwałem kłopotów i traktowałem całkiem normalnie sytuację, w której po powrocie z takiej sesji od razu siadałem przed komputerem, uruchamiałem ponownie serwis z aukcjami i szukałem kart, które mogłyby przeciwstawić się kartom mojego przeciwnika.
Nie powiem, że nie urozmaicało to rozgrywki, ale zdecydowanie nadwyrężało budżet. Później w dodatku okazało się, że spotkań jest coraz mniej, natomiast listów z kartami w środku przychodzi coraz więcej. W końcu spotkania ustały w ogóle. Zarówno ja, jak i kolega zdaliśmy sobie wreszcie sprawę, że idea, w której można grać tym lepiej, im więcej pieniędzy się wyda jest po prostu chora. Problem zatem rozwiązał się sam. Nie wydawałem już pieniędzy na te „cudeńka”, skoncentrowałem się na o niebo lepszych planszówkach i… zostałem z trzema tysiącami kart. Ostatecznie udało mi się je sprzedać za o wiele mniej niż na nie wydałem.. Nawet nie chcę dokładnie liczyć ile pieniędzy mi uciekło, wystarczy świadomość, że niemało. Cieszę się, że to już za mną. Koszmar minął, a moje życie wróciło do normy… z długą wishlistą planszówek :)
Post scriptum
Nigdy więcej artykułów kolekcjonerskich (nieważne, że posiadanie w Polsce kart MtG jest legalne ;-))
Comments 4
U mnie kilkaset sztuk, starego, dobrego MtG też się w domu znajdzie. Na całe szczęście obecne karty MtG to jest jakaś żenada i przesadne kombinowanie. Brak pomysłu i chęć zysku, przez co pojawiają się miliony zdolności z palca wyssanych. Dzięki czemu można wydawać pieniądze na planszówki.
Jednak do partyjki z kartami do max 8ed. bym zasiadł :)
Huhu, co to jest 8ed.? Ja grałem w Magice (kto nie grał ;]) jak obowiązującym setem był odchodzący Ice Age i najnowszy Mirrage (popatrzyłem na wiki, to było przy 4ed.). Na szczęście szybko przeszło… Co prawda przeszło najpierw na MiddleEarth (ten stary, nie filmowy), później na L5R, Cthulhu, WoWa itp. Ale wtedy to była już tylko 1 podstawka, garść boosterów i tyle.
Tak przejrzałem na stronie wizarda jak to chronologicznie było i właściwie większość kart to mam do Urzy( z której pochodzi perełka koleckji – Radiant Archangel, szkoda tylko, że nie mieliśmy białego decku:)
Z późniejszych to już jakieś pojedyncze sztuki, czyli jakaś setka :)
Author
Mogłem nie sprzedawać tych kart, istnieją lepsze zastosowania:
http://cf.geekdo-images.com/images/pic632449_md.jpg
;-)
Nie dla karcianek kolekcjonerskich i LCG! ;]