Jesienne szare poranki skłaniają mnie do smutnej refleksji:
– dopóki mój syn nie skończy 6 lat nie mam szans grać tyle ile bym chciał
– po ostatnim szale zakupów wskaźnik ilość rozegranych partii/ ilość posiadanych gier niepokojąco się obniżył
Zacząłem więc sobie zadawać pytanie, czy nie jest to znak? Znak, że nie można być egoistą, znak, że skoro mam w szafie 20 gier, z czego w ciągu ostatnich miesięcy grałem w 5, to znaczy, że powinienem się dzielić z bliźnimi? Szerzyć ideę planszoholizmu! Nawracać pionkiem i mieczem! Wciągnąć w szpony nałogu i potem sprzedawać im pod stołem wybrakowane gry po zawyżonych cenach, HAHA, patrzeć jak sprzedają zastawę po babci, aby kupić pierwsze wydanie Carcassone.
Ok, trochę się zapędziłem, wczoraj oglądałem film o narko-nałogu i trochę mi zostało w głowie.
Wracam do tematu – pożyczyłem ludziom w pracy kilka gier, a nuż chwyci, może nawet zachwyci? Na pierwszy ogień poszły Carcassone, Lost Cities i Thurn & Taxis. Zobaczymy co z tego wyjdzie :)
Comments 7
Prawdziwe draństwo zaczęłoby się w momencie kiedy dostawca planszówek żeniłby lepsze tytuły dodając do nich pionki z Grzybobrania, tak by pudełko stawało się cięższe i bardziej pełne… Na odwykach można by rozwiązywać krzyżówki i sudoku. Potwornie makabryczna wizja godna Orwella…
Z gatewayami jest spory problem, bo tak naprawdę niewiele z tych gier rzuca na kolana. A przecież chodzi właśnie o to, żeby początkujący się zachwycił. Te zestawy obowiązkowe proponowane przez recenzentów i planszomaniaków często okazują się skuchami. Ja np. potężnie byłem rozczarowany Lost Cities. Spodziewałem się emocjonującej gry w klimatach Indiany Jonesa, a dostałem wypasionego pasjansa. Carcassone zrobił na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie, jednak nie na tyle, bym nie mógł się doczekać kolejnej partyjki. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy zakładają, że gra dla początkujących musi być albo letnia, albo infantylna, albo o niczym. Jakiś czas temu kupiłem Ticket to Ride, z nadzieją, że wszystkim świeżakom się spodoba. Grałem z dorosłymi osobami, więc na początku ludzie stwierdzili, że owszem, gra ładna, ale wygląda jak dziecinna zabawka ze stajni Disneya. Sama rozgrywka nikogo nie urzekła: nudnawa, mało interakcyjna, no taka nieco popierdółkowata. Spójrzmy na olbrzymią popularność znienawidzonego Monopoly albo Ryzyka. Jasne, gry te są losowe, mało inteligentne, mocno promowane przez dziesiątki lat. Ale posiadają wysoką negatywną i bezpośrednią interakcję, odwołują się do prostych ludzkich fascynacji bogactwem, władzą, wojną. Czyli mocno działają na wyobraźnię i wzbudzają emocje, w przeciwieństwie do większości prostych gier dla nowicjuszy, które często nie mają żadnej tematyki, ewentualnie dziwaczną, wydumaną lub undergroundową. Gry dla początkujących powinny walić między oczy, a nie subtelnie częstować delikatną, ledwie zauważalną interakcją, wysublimowaną, oderwaną od rzeczywistości mechaniką. Powinny poruszać naprawdę interesujące, bardziej uniwersalne tematy, niekoniecznie o zbieraniu owoców na Majorce, wznoszeniu średniowiecznej katedry czy ściganiu się psich zaprzęgów. Najważniejsze są konkretne emocje, „wczuwka”, na wstępie tylko to się liczy. Mało kto zaczyna karierę kinomaniaka od filmów Kieślowskiego:)
luljusz zgadzam się z Tobą. O ile pamiętam ja swoich znajomych zaraziłem takimi tytułami jak Bohnanza (czyli Fasolki), Puerto Rico i Wysokie napięcie. Jak więc widać nie są to tytuły (zwłaszcza dwa ostatnie) tylko i wyłącznie lekkie łatwe i przyjemne, a zadziałały. Wszystko myślę zależy od wyczucia towarzystwa. W swojej pracy np Puerto Rico w życiu nie odważyłbym się puścić na pierwszy ogień ale Futbol Ligretto i Sabotażystę łyknęli aż miło :)
Stanley, masz rację, oczywiście trzeba dopasować grę do konkretnego odbiorcy. Dzieciaki łupiące w Call of Duty albo Mass Effect nie będą zainteresowane handlem dywanami na arabskim targu. Takie gadanie, że każdy początkujący na pewno połknie bakcyla po zestawie: Osadnicy z Catanu, Carcassonne, Ticket to Ride można między bajki włożyć. Tak samo jak stwierdzenie, że np. Szogun albo Wysokie Napięcie nie nadaje się na pierwszą grę. Wbrew pozorom, ludziom nie trzeba koniecznie serwować na dzień dobry wagoników i sympatycznych układanek. Nieraz oczekują od gier ostrej rywalizacji, podkładania świń, poważniejszej tematyki.
Stanley – akurat nie dziwię się, że u Ciebie w „pracy” łyknęli takie poważne tytułu ;]
A tak na serio to wszystko zależy faktycznie od odbiorców. Spory czas temu na imprezie domowej jeszcze w Wawce miałem okazję przekonać się o tym. Zasugerowany lamerstwem uczestników wyciągnąłem lajtowe Carcassonne myśląc, że łatwym i lekkim tytułem zawojuję publikę. 15 minut później przeskoczyliśmy na imprezowe Ligretto i po wielkim wow i 2 partyjkach znudziła się ta gierka. Postanowiłem coś z innej beczki zaserwować – Pandemic okazał się strzałem w 10! Graliśmy 2 razy wymieniając graczy (niestety chętnych było 7 osób) i na koniec poprosiłem o feedback. Okazało się, że urzekła ich kooperacja. Nie spodziewali się, że tego typu gra (w sensie planszowa) może łączyć działania graczy przeciwko planszy. Podobna sytuacja miała miejsce z HwA, ale ze względu na dużą ilość zasad do wytłumaczenia, może to być ryzykowne.
no zobaczymy po weekendzie co z tego wyjdzie. Nie nastawiam się na szybki sukces. Niech zagrają, sprawdza, powiedzą opinię, to bedzie mozna cos dopasować.
Sytuacja jest o tyle specyficzna, że oni będą grac w domu w dwójkę, ze swoimi połówkami i dodatkowo bez mistrza gry. dlatego proponowałem cos bardziej familijnego i lajtowego. Lost Cities mi tez nie bardzo podchodzi, ale skoro jest tak wysoko na BGG, to znaczy, że jest sporo ludzi, którzy lubią takie pasjanse.
Gdybym miał z nimi zagrac to myslę, że coś w stylu Puerto Rico czy Wysokiego Napięcia na pewno by ich chwyciło.
Nie ma pospiechu, dojdziemy do tego.
Faktycznie ta pierwsza gra jest ważna, bo albo się łyknie bakcyla albo nie. No chyba, że kolejna gra zatrze złe wrażenie po poprzedniej ;)