Wczorajszy wieczór znowu mogę zaliczyć do udanych. O godzinie 19:00 stawiłem się u Stanley’a z dwoma gierkami: Torres i El Grande. Na pierwszy ogień poszedł… obiad. Po całym dniu na 2 kanapkach obiad był czymś o czym marzyłem. Na szczęście oprócz Stanley’a była też Asia, która uraczyła mnie „prawdziwym obiadem” – bardzo smacznym. Dobrze, że nie musiałem liczyć na Stanley’a bo pewnie zaoferowałby mi swój specjał, czyli jedyną potrawę jaką umie przygotować – parówki ;) Od razu dodam, że wczoraj gospodarz podpadł mi solidnie, więc będzie to widać we wpisie :)
Po obiedzie na stole wylądował Torres. Zasady były znane, więc szybko zaczęliśmy piąć się w górę. Zamki nie były zbyt wysokie bo max. 6 poziomów, ale za to powierzchnia jednego z nich to 17 pól – po małej reorganizacji na planszy. Udało mi się w tym zamku usadzić rycerza na 6 piętrze a Stanley’owi na 4 więc przy podliczaniu od razu miałem przewagę 34 punktów, które ciężko było nadrobić w innych budowlach. Zrozumiał on też, że w tej grze jest interakcja. Czasem wystarczy komuś dołożyć jeden poziom wyżej i można pokrzyżować plany i zmusić do opracowania zupełnie innej strategii. Torres jest również grą „pasożytniczą” – wykorzystuje się regularnie, budowle przygotowywane przez przeciwnika. Wyniku nie pamiętam, ale udało się przekręcić licznik. Partyjka zajęła nam chyba około godzinki.
Kolejny tytuł na stole to było El Grande. Tu znowu zasady były w miarę opanowane, więc szybko potoczyły się rundy. Wybraliśmy bardziej dynamiczny wariant gry 6 rundowej. Dla Stanley’a była to pierwsza partyjka w tę grę, więc chyba dlatego poniósł sromotną klęskę. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to bardzo dobra gra, w której każdy ruch totalnie odmienia sytuację na planszy. Najmocniejszą stroną gry są chyba karty akcji, które znakomicie wywracają rozkład sił. Dowiedziałem się również, że akcja z czwartego stosu, pozwalająca na pobranie ze stosu zużytych kart siły jedną kartę nie jest taka głupia jak sądziłem. Przez nieuwagę nie zauważyłem, że Stanley skorzystał z niej. Dzięki temu będąc pewnym, że zagrywając 12 będę pierwszy bardzo się rozczarowałem, gdy po przeciwnej stronie stołu pojawiła się 13. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Bycie drugim w kolejności też jest bardzo pożyteczne, szczególnie przed podliczaniem punktów. Trzeba również pamiętać, że mamy Castillo, które może dać nam sporo punktów – pod warunkiem, że umieścimy tam choć troszkę Caballeros :) Na dzień dzisiejszy daję tej grze w skali dziesięciopunktowej 9. Zobaczymy jak będzie przy większej ilości partyjek.
Tu dygresja – na początku posiadania Dominiona oceniłem go na BGG na 9.5 pkt. Niestety dzisiaj punktacja jego w moim wydaniu wynosi zaledwie 5 – genialny na 15 partyjek a potem wieje taką nudą, że szkoda gadać. W kółko to samo. Ziew. Koniec dygresji.
Po zakończeniu El Grande potwierdziły się informacje, że dołączy do nas za chwilkę Grzesio. Zaczęło się wybieranie gry dla 3 graczy. Wybór padł na Age of Steam. Zaczęliśmy ładnie rozkładać wszystko na stole, aby gra była gotowa jak dotrze do nas trzeci gracz. Stało się, Grzesio dotarł. W tym momencie potwierdziła się jednak kolejna, do tej pory nie sprawdzona informacja – jechał do nas także Osadnik. Nasze plany wzięły w łeb. Nawiązana została telekonferencja w celu ustalenia w co gramy. Zegar wskazywał okolice 22. Zaczęło się wymienianie gier i oczywiście ciężko było znaleźć „zbiór wspólny”. Propozycje jakie się przewijały to : Antike, Agricola, Puerto Rico, Ghost Stories, Ryzyko :), Age of Steam (w dalszym ciągu leżał rozłożony na stole), Caylus, Tygrys i Eufrat (lub jak kto woli Eufrat i Tygrys) i przypisana mi przez Grzesia Wojna (ta, którą każdy zna, karciana – Grzesio uznał, że to śmieszne). Aha Stanley wspominał też coś o Rummikubie :) W tym momencie 10 minut debatowaliśmy w co zagramy. Uznaliśmy, że zagramy 2 krótsze. Zwinęliśmy Age of Steam. W tym momencie doszliśmy do wniosku, że może jednak jedną dłuższą. Największe nasycenie chęciowe miała Antike, aczkolwiek Grzesio niezbyt był do tego pomysłu przekonany. Ostatecznie dał się jednak przekonać czy też po prostu poszedł na ustępstwo. W nagrodę dostał niebieskie znaczniki :)
Rozpoczęła się pokojowa gra, gdzie nikt nikomu w paradę nie wchodził. Aż do czasu! Stanley mając raptem ze 4 legionistów postanowił mi na tyłach zrobić dywersję – bo tak mu się spodobało. To był zaczątek wielkiego….sojuszu. Z kim sojuszu? Najpierw rys sytuacyjny: wschód mapy (wiemy gdzie jest cywilizacja) opanowany przeze mnie i żółtego zdrajcę. Zachód należał do czerwonego Osadnika i niebieskiego Grzesia. Niebieski skromne tereny zajmował, ale obserwując Osadnika ostro się zbrojącego postanowił robić to samo. Sytuacja nie wyglądała ciekawie. Żółty ze 4 ziomków, ja może z 7. Osadnik z kolei kilkunastu, Grześ też mu zaczął wtórować. Zdrajca rzucił hasło „Te a może jakiś sojuszyk„? Coś mnie oślepiło przez chwilę i przytaknąłem „Czemu nie?„. W tym momencie Grzesio popatrzył na Osadnika i już wiadomo było o co chodzi. Czemu tylko zgodziłem się na sojusz z takim leszczem? Może dlatego, że leszcze trzymają się razem ;) Sytuacja robiła się coraz trudniejsza. Wojska czerwone i niebieskie były ogromne. Dorzuciłem do swoich legionistów nowy oddział w ilości 8 sztuk. To na chwilę wzmocniło moją pozycję (w połączeniu z ulepszeniem obrony +2). Co się okazało Osadnik ulepszenia obrony nie miał. W ten sposób udało mi się dwa miasta zająć i zburzyć świątynię. Niestety tylko na tyle wystarczyło mi siły. Stanley w dalszym ciągu operował wojskami w liczbie około 5. Też mi sojusznik. Teraz nadeszło to co nieuniknione. Ofensywa czerwonych. Jedyne co trochę go zatrzymywało był właśnie bonus obrony w naszym sojuszu. Niebieski nadal się dozbrajał. Na szczęście co było naszą przewagą to dość dobry rozwój infrastruktury. To opóźniało przemarsz wojsk czewono-niebieskich na wschód. Jakimś cudem 15 miasto wybudowałem i z żółtkiem byliśmy o lekko do przodu (Stanley sporo zainwestował w Know-How). W pewnym momencie Stanley był na 7 (gra do 9) i drze się – „JUŻ TO WYGRAŁEM! WYGRAŁEM TO!„. Porozumiewawczo pokazywał coś oczami i nagle zajarzyłem. Nawet się nie zastanawiałem i stwierdziłem po obliczeniu wszystkiego, że tak Stanley wygra. Co więcej mogłem wskoczyć bez problemu na drugie miejsce. Uznałem, że warto wydać 3 surowce po to aby skorzystać z możliwości kupienia Know-How i zyskania jednej karty. Uradowany przesunąłem piona o jedno miejsce do przodu. W tym momencie zaczęliśmy świętować. Stanley kupił dwie świątynie pociągnął 2 karty za zbudowanie 3 świątyń i … zostaliśmy sprowadzeni na ziemię. Kartę dostaje się za 3 świątynie! Jak ja mogłem dać się tak wkręcić. Stanley zaraził mnie swoją euforią i nie myślałem trzeźwo. Wydałem 3 surowce na nic! Załamka. Zdrajca był jednak już na 8 polu. Ja zresztą też. Mimo, że Grzesio z Osadnikiem byli w tyle to nieubłaganie przejmowali nasze tereny. Moje imperium skurczyło się o połowę. Pojawił się jednak kolejny plan. Stanley jakimś cudem wykombinował ekipę kilku ziomków i czaił się na zburzenie świątyni, jednak nadal miał za mało siły. W tym momencie jako sojusznik wpadłem skromnie mówiąc na genialny i przebiegły plan. Byłem i tak drugi, więc skoro byliśmy w sojuszu to postanowiłem poświęcić się dla wspólnego dobra. Powiedziałem Stanley’owi na uszko „Ja też mam świątynię„. I to było to. Przed jego ruchem wybrałem jednak dozbrajanie i zainwestowałem w 8 legionistów, gdyż stwierdziłem, że trochę go jeszcze potrzymam w niepewności. Solidnie cały swój teren, jednak pominąłem teren z jedną ze świątyń. I koniec. Stanley w swoim ruchu zburzył moją świątynię i zdobył 9 kartę. Ja zakończyłem na drugim miejscu, ale w końcu to był sojusz. Jak widać będąc sojusznikami, aby wygrać nie trzeba niszczyć tylko wroga! Czasem trzeba się poświęć. To była najciekawsza partyjka w Antike jaką grałem.
Nastał czas udania się do domu, była godzina 00:30. Osadnik jednak nie dawał za wygraną i wyciągnął Robber Knights. O tej grze nigdy nie słyszałem. Postanowiliśmy jednak jeszcze odpalić krótką partyjkę. Gra Carcassonnopodobna okazała się być bardzo ciekawa. Innowacyjny sposób poruszania się (dokładania znaczników) bardzo nas zaintrygował. Z początku nie bardzo wiedzieliśmy co i jak, ale po kilku ruchach wiedzieliśmy co trzeba robić i jak blokować przeciwnika. Szybko ograniczyliśmy teren do regulaminowego 10 x 10 i zaczęliśmy wpasowywać się do otoczenia. Tym razem górą był Grzesio zdobywając 30 punktów. Okazało się po raz kolejny, że zainwestowanie 5 Euro w grę może być bardzo opłacalnym posunięciem.
Chyba się trochę rozpisałem. Godzina 1:30 stanowiła dla mnie i dla Grzesia granicę. Udaliśmy się do swoich domów zostawiając Stanley’a i Osadnika. Jak się dzisiaj rano, dla nich granie się nie skończyło o 1:30 :) Zresztą pewnie pochwalą się tym później.
O dziwo dla mnie granie tej nocy też się nie skończyło. Moje gry jednak były trochę inne. Po powrocie do domu posiedziałem do 3:00 przy kompie. Położyłem się spać i po dwóch godzinach obudziłem się. Zasnąłem i tym razem obudziłem się po półtorej godzinie. Ostatnia partia spania trwała do 9:00. Nie byłoby może w tym nic dziwnego oprócz tego, że w każdym z 3 snów grałem w jakieś dziwne gry i za każdym razem kłóciłem się ze Stanley’em :) Jak widać moje granie trwało całą noc. Ciekawe skąd takie sny? :) Chyba jestem planszoholikiem.
Wczorajszy wieczór znowu mogę zaliczyć do udanych. O godzinie 19:00 stawiłem się u Stanley z dwoma gierkami: Torres i El Grande. Na pierwszy ogień poszedł… obiad. Po całym dniu na 2 kanapkach obiad był czymś o czym marzyłem. Na szczęście oprócz Stanley’a była też Asia, która uraczyła mnie „prawdziwym obiadem” – bardzo smacznym. Na szczęście nie musiałem liczyć na Stanley’a bo pewnie zaoferowałby mi swój specjał, czyli jedyną potrawę jaką umie przygotować – parówki ;) Od razu dodam, że wczoraj gospodarz podpadł mi solidnie, więc będzie to widać we wpisie :)
Po obiedzie na stole wylądował Torres. Zasady były znane, więc szybko zaczęliśmy piąć się w górę. Zamki nie były zbyt wysokie bo max. 6 poziomów, ale za to powierzchnia jednego z nich to 17 pól – po małej reorganizacji na planszy. Udało mi się w tym zamku usadzić rycerza na 6 piętrze a Stanley’owi na 4 więc przy podliczaniu od razu miałem przewagę 34 punktów, które ciężko było nadrobić w innych budowlach. Zrozumiał on też, że w tej grze jest interakcja. Czasem wystarczy komuś dołożyć jeden poziom wyżej i można pokrzyżować plany i zmusić do opracowania zupełnie innej strategii. Torres jest również grą „pasożytniczą” – wykorzystuje się regularnie, budowle przygotowywane przez przeciwnika. Wyniku nie pamiętam, ale udało się przekręcić licznik. Partyjka zajęła nam chyba około godzinki.
Kolejny tytuł na stole to było El Grande. Tu znowu zasady były w miarę opanowane, więc szybko potoczyły się rundy. Wybraliśmy bardziej dynamiczny wariant gry 6 rundowej. Dla Stanley’a była to pierwsza partyjka w tę grę, więc chyba dlatego poniósł sromotną klęskę. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to bardzo dobra gra, w której każdy ruch totalnie odmienia sytuację na planszy. Najmocniejszą stroną gry są chyba karty akcji, które znakomicie wywracają rozkład sił. Dowiedziałem się również, że akcja z czwartego stosu, pozwalająca na pobranie ze stosu zużytych kart siły jedną kartę nie jest taka głupia jak sądziłem. Przez nieuwagę nie zauważyłem, że Stanley skorzystał z niej. Dzięki temu będąc pewnym, że zagrywając 12 będę pierwszy bardzo się rozczarowałem, gdy po przeciwnej stronie stołu pojawiła się 13. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Bycie drugim w kolejności też jest bardzo pożyteczne, szczególnie przed podliczaniem punktów. Trzeba również pamiętać, że mamy Castillo, które może dać nam sporo punktów – pod warunkiem, że umieścimy tam choć troszkę Caballeros :) Na dzień dzisiejszy daję tej grze w skali dziesięciopunktowej 9. Zobaczymy jak będzie przy większej ilości partyjek.
Tu dygresja – na początku posiadania Dominiona oceniłem go na BGG na 9.5 pkt. Niestety dzisiaj punktacja jego w moim wydaniu wynosi zaledwie 5 – genialny na 15 partyjek a potem wieje taką nudą, że szkoda gadać. W kółko to samo. Ziew. Koniec dygrsji.
Po zakończeniu El Grande potwierdziły się informacje, że dołączy do nas za chwilkę Grzesio. Zaczęło się wybieranie gry dla 3 graczy. Wybór padł na Age of Steam. Zaczęliśmy ładnie rozkładać wszystko na stole, aby gra była gotowa jak dotrze do nas trzeci gracz. Stało się, Grzesio dotarł. W tym momencie potwierdziła się jednak kolejna, do tej pory nie sprawdzona informacja – jechał do nas także Osadnik. Nasze plany wzięły w łeb. Nawiązana została telekonferencja w celu ustalenia w co gramy. Zegar wskazywał okolice 22. Zaczęło się wymienianie gier i oczywiście ciężko było znaleźć „zbiór wspólny”. Propozycje jakie się przewijały to : Antike, Agricola, Puerto Rico, Ghost Stories, Ryzyko :), Age of Steam (w dalszym ciągu leżał rozłożony na stole), Caylus, Tygrys i Eufrat (lub jak kto woli Eufrat i Tygrys) i przypisana mi przez Grzesia Wojna (ta, którą każdy zna, karciana – Grzesio uznał, że to śmieszne). Aha Stanley wspominał też coś o Rummikubie :) W tym momencie 10 minut debatowaliśmy w co zagramy. Uznaliśmy, że zagramy 2 krótsze. Zwinęliśmy Age of Steam. W tym momencie doszliśmy do wniosku, że może jednak jedną dłuższą. Największe nasycenie chęciowe miała Antike, aczkolwiek Grzesio niezbyt był do tego pomysłu przekonany. Ostatecznie dał się jednak przekonać czy też po prostu poszedł na ustępstwo. W nagrodę dostał niebieskie znaczniki :) Rozpoczęła się pokojowa gra, gdzie nikt nikomu w paradę nie wchodził. Aż do czasu! Stanley mając raptem ze 4 legionistów postanowił mi na tyłach zrobić dywersję – bo tak mu się spodobało. To był zaczątek wielkiego….sojuszu. Z kim sojuszu? Najpierw rys sytuacyjny: wschód mapy (wiemy gdzie jest cywilizacja) opanowany przeze mnie i żółtego zdrajcę. Zachód należał do czerwonego Osadnika i niebieskiego Grzesia. Niebieski skromne tereny zajmował, ale obserwując Osadnika ostro się zbrojącego postanowił robić to samo. Sytuacja nie wyglądała ciekawie. Żółty ze 4 ziomków, ja może z 7. Osadnik z kolei kilkunastu, Grześ też mu zaczął wtórować. Zdrajca rzucił hasło „Te a może jakiś sojuszyk„? Coś mnie oślepiło przez chwilę i odrzuciłem „Czemu nie?„. W tym momencie Grzesio popatrzył na Osadnika i już wiadomo było o co chodzi. Czemu tylko zgodziłem się na sojusz z takim leszczem? Może dlatego, że leszcze trzymają się razem ;) Sytuacja robiła się coraz trudniejsza. Wojska czerwone i niebieskie były ogromne. Dorzuciłem do swoich legionistów nowy oddział w ilości 8 sztuk. To na chwilę wzmocniło moją pozycję (w połączeniu z ulepszeniem obrony +2). Co się okazało Osadnik ulepszenia obrony nie miał. W ten sposób udało mi się dwa miasta zająć i zburzyć świątynię. Niestety tylko na tyle wystarczyło mi siły. Stanley w dalszym ciągu operował wojskami w liczbie około 5. Też mi sojusznik. Teraz nadeszło to co nieuniknione. Ofensywa czerwonych. Jedyne co trochę go zatrzymywało był właśnie bonus obrony w naszym sojuszu. Niebieski nadal się dozbrajał. Na szczęście co było naszą przewagą to dość dobry rozwój infrastruktury. To opóźniało przemarsz wojsk czewono-niebieskich na wschód.
Comments 5
Ale za to JAKIE parówki przygotowuję!!! Palce lizać ;)
Udany wieczór wczoraj rzeczywiście:
1) Torres i El Grande- pierwsza klasa. Z El Grande to był mó pierwszy kontakt i przyznam, że gra potrafi zauroczyć.
2) Niezwykle pasjonująca rozgrywka w Antike- wygrałem dzięki mojemu wrodzonemu instynktowi strategicznemu oczywiście ;) ale i dzięki bardzo dobremu sojuszowi z marsem, który taki cudny plan podłożenia się w ostatniej rundzie wymyślił, mi by nawet do głowy nie przyszło, żeby niszczyć świątynie swojego sojusznika! :)
3) Robber Knights- bardzo przyjemna gierka, w sam raz na zagranie ok. 1.00 w nocy.
4) na tym się nie skończyło jak już pisał mars. Kiedy zostałem tylko z Osadnikiem wyjąłem jeszcze Dominiona gdyż mój kompan nie grał jeszcze w tę grę. Mam bardzo podobne odczucia jak mars względem tej karcianki. Zagrałem ok 12 razy i znudziła mi się totalnie. Zagrałem z Osadnikiem jedną partię, on też się raczej nie zachwycił i przeszliśmy do Atona. Szybkie tłumaczenie zasad i jedna partyjka poszła. Dostałem w tyłek od nowicjusza i na tym zakończyliśmy ten długi wieczór planszówkowy.
W sumie 6 gier- rewelacja! Dzięki panowie :)
do 3.00 rano! zapomniałem dodać :)
Author
No to ładnie, banda planszoholików.
Idę zaraz do rada i kobry pograć. Chyba dawno nie mieli styczności z grami :) Biorę trzy gry – EiT, T&T i Alhambrę (chociaż jeszcze muszę doczytać instrukcję). Mam nadzieję, że wszystkie zagramy :)
Sobotnie granie wyjątkowo udane!! Szczegóły niebawem.
granie było wyborne
po powrocie do domu zamiast kulturalnie pojsc spac to czytałem instrukcje do dawno nie granego Puerto Rico. Gdyby nie ambitne sobotnie plany wycieczkowe, to podejrzewam, że posiedziałbym ze Stanleyem jeszcze dłużej.
PS
Mars – jak się publikuje posty?
Chcialbym wykorzystać okazje do rozreklamowania mojej niepokażnej kolekcji.