Wczoraj uśmiechnęło się do nas szczęście. Marcel dał nam wolny wieczór, a w zasadzie bardzo późny wieczór. Po godzinie 21 zasiedliśmy do planszy. Wybór padł na Neuroshimę. Mieliśmy chęć na Horror w Arkham, bo to chyba nasza ulubiona gra, ale nie dalibyśmy rady trzy godziny walczyć z potworami i zmęczeniem.
Rozgrywka zakończyła się jak zwykle moją porażką! Ech nie umiem się wczuć w tą grę. A może po prostu jestem fatalnym strategiem?
Dobiła mnie jedna sytuacja. Rzucam granatem w łobuza który stoi koło mojego sztabu, a Rad mnie informuje, że on i tak nie zginie a jedynie jego medyk! Skandal! Słyszał ktoś kiedyś o tym, aby lekarz wyleczył kogoś na kim wybuchł granat?? Toż to nie możliwe! Ale właśnie tego typu sytuacje przyczyniły się do mojej porażki, choć nie była ona sromotna :)
Dziwne to i niezrozumiałe dla mnie, ale lubię Neuroshimę choć moja przegrana jest z góry wiadoma. Zawsze mam nadzieję, że tym razem złoję dupsko Mężowi hehe. Poza tym fajnie jest obserwować Rada, jak kombinuje i planuje, a przy tym dobrze się bawi. Jakby wygrana była dla niego kwestią honoru.
Comments 3
Co Ty opowiadasz, przecież widziałem na własne oczy w filmie Tom&Jerry jak kot zjada granat i tylko brzuch mu się wydyma a potem już jest wszystko w porządku i dalej goni mysz. Przecież w filmie to prawda co nie?
Jak grasz to bierz czerwone wojska, a mężowi zaproponuj grę zielonymi hexami.
Mąż nie frajer, więc armie są losowane :(