Na spytki: poooq

poooq Wspomnienia 6 Komentarzy

No Gravatar

Kobra rzuciła hasło więc stawiam się jako pierwszy aby opowiedzieć kilka słów o tym jak to było ze mną… Wszystko zaczęło się od gier w „Węże i drabiny”, bardzo prostą grę z rodzaju „rzuć kostką, rusz się o wynik, jeśli pole czerwone cofasz się o 5, jeśli zielone przechodzisz dodatkowo 3…”.

Do tego moi kochani rodzice zaszczepili we mnie miłość do książek, fantastycznych historii, komiksów i warcabów. W warcaby cięliśmy godzinami, często graliśmy też w karty, razem z dziadkami, pierwszy raz zobaczyłem jak mogą być pięknie ilustrowane, jak padało to graliśmy w okręty, mnóstwo niesamowicie ciekawych zabaw które na długo zostają w dzieciaku…

Później miałem fazę na własne gry, plakatówkami malowałem mapy w klimacie „Był sobie kosmos”, „Neverending story” i „Hobbita”, wielkie arkusze z polami i tajemniczymi miejscami, szkoda że gdzieś przepadły…

Pierwszą rasową planszówką którą kojarzę był „Supersam” niestety nie mogłem znaleźć żadnych reprodukcji tego dzieła. Zasady były proste znacznik z koszykiem na zakupy krążył po sklepie w kształcie prostokąta, na każdym polu był żeton z produktem, kto po trzech okrążeniach miał najwięcej zakupów przy kasie wygrywał… Gra dla mnie wówczas abstrakcyjna: nie miałem pojęcia co oznaczają np. takie praliny… teraz trudno to sobie wyobrazić…

Aż w moje ręce wpadł „Władca Podziemi” dziwna gra z przerażającymi ilustracjami. Niewiele z niej pamiętam, oprócz tego, że grałem w nią tak długo i intensywnie że rozpadła się na strzępy… Wtedy wiedziałem że gry to jest to co lubię….

Kolejny kozun: „Magia i Miecz” czyli przygody w świecie fantasy: całe dniu spędzone w poszukiwaniu talizmanu i Korony Władzy, sąsiad miał wszystkie części, rozgrywka potrafiła trwać pięć dni, wakacje mieliśmy zajęte…

„Gwiezdny Kupiec”: najbardziej skomplikowana gra jaką widziałem za młodu, nie dane mi było nigdy w nią zagrać, ale przygotowałem ją do rozgrywki dziesiątki razy.

„Odkrywcy”… gra genialna, ze względu na to, że zgodnie z zasadami mogła grać w nią tylko jedna osoba… Miałem pożyczony egzemplarz, po oddaniu go właścicielowi musiałem zrobić sobie własny, moja pierwsza samoróbka…

„Bogowie wikingów” uwiedli mnie mitologicznym klimatem i spowodowali że z wypiekami na twarzy pożarłem wszystkie opracowania dotyczące rozmaitych celtyckich i nordyckich legend z biblioteczki mojej mamy. Zmodyfikowałem jej zasady tak, że nadawała się dla jednego gracza.

Aaaargh!!! To była masakra! Mecze, krew i flaki, sport w świecie warhammera, o tym dowiedziałem się już później, ale kilka Lig Bestii rozegraliśmy. Od czasu tej gry uwielbiam słowo „denat”.

Kilka innych gier było bardziej okazjonalnie: wspaniały „Labirynt śmierci”, „Wampir”, „Robin Hood” czy „Miecze Albionu” lub „Bulba” czy jakoś tak… Kilka logicznych gier których nazw nie pamiętam…

Mniej więcej w tym okresie (5 czy 6 klasa) trafiłem w kiosku na gazetkę „Magia i Miecz” i od chwili kiedy ją kopiłem wsiąkłem w erpegi. Na długie kilkanaście lat, z małymi przerwami na partyjkę Magicznego Miecza czy lekturę Wojownika Autostrady pożegnałem się z planszówkami.

Aż pewnego dnia usłyszałem o planach na polską edycję Arkhama. Nadszedł czas…

Share

Comments 6

  1. Post
    Author
  2. Kurcze to ty jesteś gracz z krwi i kości! Już jako dzieciak grałeś no no :) Fajnie jak rodzice potrafią czymś ciekawym zainteresować dzieci :)

  3. Miałem odkrywcy nowych Światów, ale jakoś ciężko mi się te stare instrukcje czyta ;-/ więc narazie się za to nie zabieram…

  4. Post
    Author

    Starsze gry mają to do siebie, że rzadko sprawdzają się po latach, ze względu na dobre wspomnienia i sentyment chyba nie ma co odświeżać ich sobie na siłę, tym bardziej że sporo lat minęło i nowsze gry mają znaczną p[przewagę nad klasykami… W tej dziedzinie rozwój jest dość szybki i zauważalny.

  5. Ja też powinienem cosik o moich planszakach napisać, a widzę że z pooq-iem mamy wiele wspólnego. Spróbuje to jakoś wklepać, a to kawał historii jest :P

  6. Pomimo, w zamierzchłych dziejach posiadałem Gwiezdnego Kupca i Robin Hooda to nie traktuję to jako początek mojej przygody z planszówkami. Wtedy byłem „zielony” i nieświadomy potencjału gier planszowych, więc raczej nie odcisnęły na mnie żadnego piętna czy choćby małego śladu. Oczywiście MiM przetoczyła się też po drodze, ale wtedy nie trafiła na podatny grunt. Tak jak pisałem dopiero Ryzyko kilka lat temu zaczęła mój prawdziwy nałóg :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *