Jestem eurosceptykiem!

poooq Ogólne, Wskazówki 7 Komentarzy

No Gravatar

Nazywam się poooq i jestem planszoholikiem. Nie jest to moje jedyne uzależnienie, jest ono sprzężone z przygodoholizmem. Wszystkie osoby które patrząc ma tytuł spodziewały się wypowiedzi politycznej muszę rozczarować: nic z tego, nie taplam się w błocie. W zamian, opowiem o odwiecznym konflikcie pomiędzy Europą a Ameryką na froncie gier planszowych.

Zacznijmy od podziału gier na dwie główne grupy: euro (kiedyś zwane ?german style?) i ameritrash: pierwszy rodzaj to gry w których główny nacisk położono na decyzyjność i wpływ gracza na rozwój partii, są to gry z logiczną mechaniką, w miarę intuicyjnymi, ale nie prostackimi zasadami, wyważoną rozgrywką i zmniejszonym wpływem czynników losowych. Rozgrywka nie trwa całymi dniami, najczęściej można ją zakończyć w ciągu godziny lub dwóch. Na drugim planie jest nastrój, klimat, historia, tutaj liczy się przede wszystkim GRA I DECYZJE. Nazwa wzięła się od Niemiec, gdzie tego rodzaju gry są prawie, że sportem narodowym, a następnie została zmieniona na „euro,” zapewne za sprawą ogólnie pożądanej poprawności? Najbardziej charakterystycznym przykładem takiego tytułu może być Carcassone autorstwa Klaus-Jurgen Wredego.

Carcassonne: spokojna gra w stylu euro.

Po drugiej stronie planszowej barykady stoją ameritraszowcy: mają oni wielkie pudła, pełne tajemniczych, kolorowych plansz i arkuszy, klimatycznych kart i góry kości najdziwniejszych kształtów. W ich grach ważna jest historia, świat w którym się ona toczy i postać która w nim żyje. Instrukcje są grube jak książki telefoniczne, a w morzu zasad można utonąć na dobre. Los i niepewność to stałe elementy rozgrywki, jeden rzut kostkami może pozbawić nas szans na które pracowaliśmy godzinami. Jedna sesja potrafi trwać wiele godzin, czasem musimy przerwać ją w połowie by zregenerować siły. Rozłożone elementy gry zajmują pół pokoju i wychodzą na korytarz. Tutaj mamy PRZYGODĘ I LOS. Najbardziej znany przykład to ukochana w naszym kraju Magia i Miecz. Nazwa tego rodzaju gier to zlepek słów amer- (FFG, najbardziej znany wydawca gier przygodowych to amerykańska korporacja) i ?trash czyli śmieć: zapewne od liczby kolorowych elementów w pudłach). Kiedyś była raczej obraźliwa, dziś traktuje się ją bardziej żartobliwie.

MiM; kwintesencja ameritrashowej gry przygodowej

W pierwszej grupie gier trudno mi się odnaleźć: Carcassone rozluźniło mnie, ale wiem że ludek który pomyka sobie po polach i łąkach nie ma imienia ani historii. Nie kręci mnie budowanie linii kolejowych przez cały kontynent, bo wiem, że i tak oprócz połączenia ważnych punktów na mapie nic z tego nie wyniknie. A to wszystko przez długie godziny spędzone nad kartami postaci przy rozmaitych grach fabularnych. Skażenie przygodą.

Uwielbiam gry adventure. Rozwój postaci. Zbieranie przedmiotów. Losowanie kart przygód. Rzucanie kośćmi. Przypadek który zmienia wszystko w mgnieniu oka. Plansze z tajemniczymi światami i karty zawierające najokropniejsze przeciwności. Odpowiednio dobrana muzyka i próby przezwyciężenia ciężkiej przypadkowości. A najwspanialsze gry przygodowe, to kooperacje, w których naszym głównym wrogiem jest sama gra: podstępna plansza i jej pomiot w postaci kart lub figurek, które mają za zadanie spacyfikować odważnych, aczkolwiek na początku biednych graczy. Sztandarowy tytuł to Arkham Horror oraz bardzo świeży w moim przypadku Ghost Stories, w którym dokładnie można zaobserwować modę na mieszanie mechanik euro i ameritrashowych?

Jestem przygodoholikiem. Kiedy w późny, piątkowy wieczór, razem z dzielną Kulalą zagłębiamy się w niebezpieczne, obce światy, pierwsze piwo wypijam za pamięć ludzi którzy podłożyli podwaliny pod nasze hobby.

Serwus

Share

Comments 7

  1. Muszę się przyznać, że u siebie też obserwuję przygodoholizm – idąc za tokiem rozumowania poooqa. Uwielbiam długie rozgrywki gdzie ulepszam parametry mojego bohatera, dokupuję przedmioty, zbieram co tylko się da a wszystko to aby rozwikłać jakąś zagadkę lub rozgromić okrutnego wroga. Lubię wczuwać się w klimat otoczenia w jakim rozgrywa się potyczka, odpływanie w inną krainę sprawia mi przyjemność. W tym momencie moja fascynacja Horrorem w Arkham jest coraz bardziej zaawansowana. Przyszły tydzień będzie chyba stał pod znakiem Cthulhu :) – chyba nie powinienem się śmiać a raczej płakać z trwogą.

  2. Jeszcze wracając do przygodoholizmu – chyba jednak mocniejszy jest ogólny planszoholizm. Mam preferencje na przygody, ale nie odmawiam prawie żadnej grze :)

  3. Post
    Author

    I to jest słuszne podejście: trzeba wszystkiego spróbować, żeby wiedzieć co jest najsmaczniejsze na imprezie i z czystym sumieniem się tym nawalić. A rano, obudzić się z wiarą, że upodliliśmy się w najlepszym, możliwym stylu.

  4. poooq – ja bym poruszył kwestię Ghost Stories jeśli można. Ja uważam Horror za produkt prawie doskonały – nawet kości nie są mi straszne i losowość w tej grze nie przeraża mnie. Czy jako planszoholik znający dobrze Horror w Arkham poleciłbyś Ghost Stories? Czy duży element losowości jest jak w Arkham czy bardziej upierdliwy?

  5. Post
    Author

    Co do GS to chyba jak na razie mam za sobą tylko dwie rozgrywki, w tym jedną w trybie solo. Cóż mogę powiedzieć: gra jest trudna, a to dopiero początkujący poziom, nie ma strachu, że rozpracujemy jej mechanizm i zaczniemy wygrywać stosując jeden algorytm zachowania. W porównaniu z Arkhamem ma prostsze zasady, dość intuicyjne, do tego doskonale wykorzystany został system ikonek przypominających o rozmaitych wydarzeniach. Jest szybsza, zarówno w przygotowaniu jak i graniu (w moim przypadku czytaj: ponoszeniu klęski). Każdy z taoistów (postaci w grze) jest bohaterem, ale też i elementem grupy, jeśli jeden z nich zacznie się opierdzielać wioska zginie marnie… Jest napięcie i niepewność, można przegrać w ostatniej chwili, ostatnią kostką, nie wiemy do końca czy się uda, trzeba walczyć i mieć nadzieję. Gra każe myśleć nie tylko o sobie, ale też i o wykorzystaniu innych, gracze tworzą kolejne combosy z własnych zdolności, umiejętności pozostałych mnichów i zasad lokacji. Potrzebny jest tutaj szczególny stan umysłu, takie małe kolektywne „połączenie”, wspólna analiza i podejmowanie decyzji jest głębsze niż w Arkhamie. Większy poziom mózgożerności, tutaj nie ma chwili wypoczynku, nie pójdziesz na ciacho do Velmy, nawet jeśli pijesz herbatę aby się zregenerować duchy wykorzystają to na swą korzyść. Losowość jest siłą napędową gry i jej główną bronią przeciwko graczom. Karty, kostki, przedmioty, wszystko w szczególnym klimacie. Ja jestem zachwycony. Po kilku rozgrywkach więcej, skrobnę arta o GSach.

  6. Jeśli chodzi o poziom trudności gry dla trybu kooperacyjnego to uważam, iż im wyższy/trudniejszy tym lepiej. Przyznam, że lubię dostać w d.. od gry. To daje mobilizację do następnej gry i lepszego przygotowania się. Jakbyśmy cały czas wygrywali to co to za atrakcja. Będę musiał się zastanowić nad tym tytułem. Mimo, że nie mamy tu tematu gier kooperacyjnych (a trzeba będzie taki sklecić) to wspomnę jeszcze tylko Pandemica (http://planszoholik.pl/2010/02/05/pandemic-czyli-lapaj-wirusa/), którego trochę zmęczyłem. Tam wariant z 4 epidemiami jest w miarę lajtowy i już nie podejmujemy go – za łatwo się wygrywa. 6 epidemii jest już wyzwaniem. Niestety gra nie ma klimatu i kooperacja jest trochę podporządkowana osobie, która najwięcej gada :)

  7. Ja planszoholik z krwi i kości, muszę się przyznać, że jednak i mnie najbardziej kręci przygoda. Uwielbiam zbierać przedmioty, pomocników czy czary, ale chyba w każdej grze się odnajduję i z każdej czerpię przyjemność. Pamiętam jedną z rozgrywek w Horror, gdzie szybko pokonaliśmy Przedwiecznego co wiązało się z żalem, że to już koniec mojego zbieractwa. Gra tak mnie wciągnęła, że żal było kończyć.
    Jeśli chodzi i MiM to jest to jednaj zbyt prosta gra a nawet banalna, Horror to już zupełnie inna bajka :)
    Jednocześnie uwielbiam gry ekonomiczne i chyba dość dobrze daję sobie z nimi radę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *