?Ich bin ein Berliner?.? tfu Planszoholik! Nim ambitny senator z Masachussets John F. Kennedy (demokrata) wypowiedział słynne słowa pod Bramą Brandenburską jako 35 Prezydent Stanów Zjednoczonych, rzecz jasna musiał stawić czoła w wyborach prezydenckich w 1960 r. ówczesnemu wiceprezydentowi rodem z Kalifornii ? Richardowi M. Nixonowi (republikanin). W wyborach tych zwyciężył ? po zaciętej kampanii wyborczej ? Kennedy. Na szczęście znaleźli się panowie Christian Leonard i Jason Matthews ze stajni Z-man Games, którzy kwestię tego, kto zostanie 35. Prezydentem USA, oddali w ręce graczy. Napisanie historii na nowo? Kusząca propozycja, a zatem zaczynamy!
Oceniając wykonanie, wystawiam grze 5 z małym minusem. Plansza, przedstawiająca głównie mapę USA z podziałem na stany, jest dość solidna, wykonana z grubej tektury.
Żetony również prezentują się znakomicie. Do dyspozycji mamy również drewniane znaczniki kandydatów oraz kostki.
Tutaj mam małe zastrzeżenie. Otóż kostki, którymi zaznaczamy przewagę w stanach, kwestiach czy mediach, nie do końca są dokładnie wykonane. W niektórych widoczne są wgłębienia, zaś na innych dostrzec można wystające drzazgi, co może doprowadzić nieuważnego gracza do drobnego skaleczenia.
Na szczęście, niewiele trafiło się felernych kostek. Dużym plusem są karty kampanii, które opatrzono nazwami, zdjęciami i opisami z czasów kampanii z 1960 r., co czyni grę jeszcze bardziej klimatyczną. Oczywiście do gry dołączona była instrukcja w języku polskim, natomiast opisy zdarzeń na kartach są w języku angielskim.
Na szczęście treści kart nie są skomplikowane i powinien sobie poradzić z nimi gracz nawet z podstawową znajomością języka.
Gra przeznaczona jest dla 2 osób (jeden jest Nixonem, a drugi Kennedym), ewentualnie może być ich więcej, ale muszą być w 2 zespołach. Składa się z 9 tur: 7 zwykłych, jednej tury debaty i końcowej tury kampanii. W czasie każdej tury zwykłej gracze przy pomocy kart kampanii oddziałują w dowolnie wybrany sposób na wydarzenia na planszy lub na drugiego kandydata. Celem gry jest zdobycie większości głosów elektorskich, co uzyskuje się poprzez wykładanie kostek na wybranym stanie. Średni czas rozgrywki trwa 90-120 min. Warto podkreślić, że nieco czasu zajmuje przygotowanie planszy do gry. Na każdy stan trzeba położyć jego godło, co przy ilości stanów i znajomości ich położenia trochę trwa. Po kilku rozgrywkach kojarzy się, gdzie leży dany stan.
Cechą gry jest brak możliwości obrania strategii na całą rozgrywkę. Należy reagować na bieżące wydarzenia, co sprowadza się do ustalenia posunięć co najwyżej do końca bieżącej tury. Niemożliwe jest również sprawdzanie na bieżąco, który gracz prowadzi. Chyba, ze ktoś ma opanowane dodawanie na poziomie komputera klasy PC. Ponadto w ostatniej turze (dzień wyborów) niejednokrotnie szala zwycięstwa przechylić się może na korzyść jednego bądź drugiego gracza.
1960 ? The Making Of The President jest grą, która na pewno spodoba się osobom, które interesują się historią współczesną. Nie mniej jednak, miłośnicy strategii znajdą w niej coś dla siebie. Warto na koniec wspomnieć, że gra utrzymuje się w czołówce rankingu najlepszych gier serwisu BoardGameGeek.
Comments 11
O tej grze słyszałam i chętnie bym ją widziała na swojej półce, gdyby nie ograniczenie do dwóch graczy. Ja często zasiadam do grania w czteroosobowym składzie. Chociaż przyznaję, że jest to dla mnie kusząca propozycja. Chętnie została bym prezydentem USA.
Zgodzę co do posiadania tej gry na półce, ale prezydentem USA nie chciałbym zostać, szczególnie jako Kennedy ;)
Hehe boisz się, że nie pożyłbyś zbyt długo tak jak Kennedy?
Author
Spokojnie, z mojego doświadczenia, częściej Nixon wygrywa, ale no właśnie to jest to, że nigdy do końca nie wiadomo kto ma przewagę. Najlepsza jest zawsze bitwa o Nowy Jork, na który przypada ponad 40 głosów elektorskich (największa pula głosów spośród wszystkich stanów). Tylko, że jeśli skupiamy się na jednym stanie, to przeciwnik może odpuścić i zacznie sobie w mniejszych stanach budować poparcie, czy też w mediach. Najgorsze to ulec takiemu zaślepieniu, że koniecznie trzeba „mieć” NY ;)
No właśnie, ja zawsze przyjmuje taktykę, że na NY ładuje poparcie tylko z kart zdarzeń, ale za to przenoszę poparcie na inne stany, przede wszystkim południowe i zachodnie.
Może mars kupi kiedyś i tą grę (bo to kolekcjoner) to wtedy za piwo pożyczy hehe.
Tak na poważnie to chodzi o to, że chcieliśmy kupić z radem Runebounda i wkopalibyśmy się okropnie, bo gra w ogóle nam się nie spodobała. Dzięki koledze rada który nam ją pożyczył, przekonaliśmy się o tym zanim ją kupiliśmy.
Dlatego lepiej jest kupować, gdy się najpierw grę wypróbuje. Tylko wiadomo nie zawsze jest to możliwe. Żałuję, że nie mamy więcej grających znajomych.
Mnie też Runebound męczył po pierwszej rozgrywce…ale że stał na półce wczoraj dałem mu kolejną szanse.i powiem że coś zaskoczyło. Nie wiem czy to kwestia nastawienia (akurat nie miałem ochoty na mózgożerne rozgrywki)czy innych czynników, ale grało się naprawdę przyjemnie
Czyli wniosek jest taki, że czasem warto trzymać gry które nam nie podpasowały.
Tak, tu przykład mojego Small Worlda, który dostał drugą szansę i nie zmarnował jej :)
Może niepotrzebnie pozbyłam się Dominiona hehe
Aż tak daleko z wnioskami bym nie wybiegał :) aczkolwiek mojego Dominiona prezentuję nowym graczom, gdyż szybko go łapią