Paczkę z „Wikingami” zastałem w domu po powrocie ze szkoły, od razu pochwyciłem ją w moje spragnione łapki i rozpocząłem proces mistycznej celebracji znanej niektórym Planszoholikom. Najpierw przytulanie paczki, potem ważenie, potrząsanie, macanie. Wreszcie dobrałem się do noża i… nie! Nie otworzyłem paczki jak trzeba, tnąc równo w odpowiednim miejscu, kiereszowałem ją, nacinałem, dłubałem z iście masochistyczną radością. Po chwili gdy paczka została prawie otworzona, odrzuciłem nóż i własnymi palcami rozerwałem karton na strzępy, potem nadszedł pojedynek z folią bąbelkową, wygrany przeze mnie po wielu trudach. Dotarłem do pudełka z grą! Udało się, Victoria!
Gdy już otworzyłem pudełko i wyjąłem wszystkie żetony i elementy z wyprasek przystąpiłem do dogłębnego sprawdzenia, cóż to właściwie jest (no dobra, grałem już raz z Wikingów w Brzegu, ale jestem przecież Planszoholikiem, a święta księga tego nałogu mówi, „Za każdym razem gdy pudełko z grą otwierasz raduj się i skacz, aż sąsiedzi z dołu po służby zadzwonią, tako rzecze księga”). Zacznę od plansz dla graczy, nie są to standardowe kwadraty czy prostokąty, to litery L, a każda ta plansza to zaczątek naszego wielkiego imperium. To właśnie do tej eLki będziemy dokładać żetony z wyspami, aby jak najlepiej rozszerzyć swoją krainę. Jeżeli chodzi o planszę główną to od razu, zauważamy mały, ale zacny bajerek w postaci koła które się obraca, jednak zawiodę tutaj maniaków losowości, nie, tutaj nie kręci się kołem. Oprócz plansz gra składa się z żetonów przedstawiających statki i wyspy, a także z żetonów specjalnych wykorzystywanych w wariancie rozszerzonym. Nie można zapomnieć o chyba najważniejszym elemencie, a mianowicie o całej armii drewnianych wikingów, których to przechowujemy w płóciennym woreczku. Figurki te, są w 6 kolorach, a każdy kolor oznacza fach danego człowieka, tak więc czarni to wojownicy, niebiescy rybacy etc. Na koniec jeszcze słowo o pieniążkach, tutaj spodobało mi się, że nie są idealnie okrągłe, tylko takie bardziej spłaszczone, czyli pasujące do tamtejszej epoki gdzie trudno o jakąś obrabiarkę czy inną tokarkę.
Teraz szybko na czym gra polega, rozgrywka dzieli się na 6 rund, w każdej z nich rozkłada się 12 żetonów z wyspami i statkami wokół koła w ten sposób, żeby wyspy „szły” od zera zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a statki od 11 w kierunku przeciwnym niż wyspy. Następnie gracz rozpoczynający daną rundę losuje 12 wikingów z woreczka, których układa się obok wyłożonych wcześniej puzzli w odpowiedniej kolejności. Liczby na kole oznaczają jak łatwo się domyśleć cenę zestawu (czyli żeton+ułożony obok niego wiking). Kupując taki zestaw, wyspę dostawia się do swojej planszy, a wikinga można albo ustawić na tejże wyspie, albo położyć na swojej podstawce i w co drugiej rundzie przewieźć go na wyspy za pomocą szarych wikingów (żeglarzy). Gdy wszystkie zestawy się rozejdą następuje podliczanie, które pokazuje, że warto kolekcjonować wikingów w każdym kolorze, bo oto czarny zdobywa statek i dodaje parę sztuk złota, szlachcice i zwiadowcy zapewniają przypływ punktów zwycięstwa, złotnicy wybijają monety, a rybacy (o których łatwo zapomnieć, pewnie dlatego, że są wykorzystywani dopiero na samym końcu gry) karmią całą tą zgraję. Po podliczeniu wykładane są kolejne kupki.
Teraz czas na moją ocenę, gra jest bardzo dobra. Jednak szkoda, że każdy żeton z wyspą, ma taką samą wartość, no dobra, wyspę trzeba odpowiednim żetonem rozpocząć, a potem zakończyć, ale brak mi tutaj czegoś w rodzaju, budynków dodających bonusy, co prawda puzzle do wersji rozszerzonej trochę to niwelują, ale i tak chciałbym więcej.
Do wykonania przyczepić się nie mogę, wikingowie ładni, plansza kolorowa, kwadraciki z wysepkami solidne.
Ogólnie grę uważam na bardzo dobrą i w skali od 1 do 6 daję mocną 5. Jednak jestem wręcz zmuszony zwiększyć ją do 6, dlaczego? Bo rozpowszechniana jest w cenie wynoszącej uwaga, 45 Polskich Złotych. To niewątpliwie wielka okazja, za tak niską cenę kupić tak dobrą grę, toż to nawet mniej niż niektóre niekolekcjonerskie karcianki z gatunku szybkich i łatwych. Bierzcie, bierzcie bo może zabraknąć i będziecie żałować.
PS. Muszę się jeszcze wytłumaczyć z tytułu, dlaczego widzę tutaj jakieś podobieństwo do Carcassonne, to proste! Układanie puzzli i obstawianie na nich ludzików niewątpliwie jest cechą wspólną tych gier. Jednak żeby wszystko było jasne, te gry są oprócz tego zupełnie inne, to obrót o 180 stopni.
Pisał to Wasz młodociany Planszoholik.
Comments 9
Arturion rozkręcił się :-) Ja tej gry nie znam i raczej nie kupię bo szykuję się na coś bardziej skomplikowanego i rozbudowanego :-) Zresztą pojutrze spodziewam się moich nówek. W poniedziałek to już z podniecenia chyba nie będę spała haha
Author
Ja nie będę spał przez cały następny tydzień, ja to dopiero nie mogę się doczekać, co prawda zostanę pozbawiony tego radosnego wyciskania żetonów, bo trafią do mnie gry używane, ale ile ich będzie! Agricola, Wysokie Napięcie, Genua i jeszcze trzy inne! JUPI! :D
A ja się zastanawiam nad Wikingiem, w sumie 50 zeta za grę, nieźle chyba.
Kup , kup hehehe
Nie ma co sie zastanawiać. Pozycja warta polecenia, sam się ostatnio na nią skusiłem. W żadnej innej grze za taką cenę nied ostaniemy tylu ładnie wykonanych elementów. Sama rozgrywka też jest niebanalna, nawet przyjemniejsza niż w Carcasonne.
ps. Też mnie urzekło to, że monety nie są idealnymi kołami ^^
Dokładnie jak piszesz Palmer – nawet przyjemniejsza niż Carcassonne (oczywiście przy tego tupu grach) :)
Właśnie jestem po kolejnych dwóch partyjkach w Wikingów. Po prostu gra jest świetna. Długo szukałem wymagającego fillera na dwie osoby i nawet nie wiedziałem, że jest na wyciągnięcie ręki. Nie jest to gra banalna, trzeba sporo nagłówkować żeby wyprowadzić przeciwnika w pole i wziąć wszystko na czym nam zależy. Dwie partyjki zajęły jakieś 50 minut. Cena gry jest świetna i tak jak w większości gier mamy wrażenie, że jednak przepłacamy, to tutaj czujemy, że zapłaciliśmy dokładnie tyle ile trzeba – więcej powodowałoby dysonans. Niemniej niska cena dla osób nieznających wydaje się być podejrzanie niska. Przynajmniej do pierwszej partii mogą mieć poczucie, że gra jest tania, bo jest słaba. Tak więc ludzie, słuchajcie, ta gra jest świetna!
Myślę, że Wikingowie nie są grą dla wszystkich. Po pierwsze tytuł i okładka sugerują klimaty militarne, których w grze nie uświadczysz i tu może być pierwsza wtopa. Związek temat – mechanika jest kompletnie od czapy, a przecież nie wszyscy przepadają za rasowym aryjskim euro. Kolejna kwestia to setup, który jest dość długi w stosunku do całkowitego czasu gry i w zasadzie występuje aż sześciokrotnie! Jak do tego dodamy podejrzanie niską cenę, to potencjalny nabywca może sobie pomyśleć, że kupił właśnie jakąś szmirę, przecenioną żeby ją na siłę wypchnąć z magazynu.
Jak się głębiej nad tym zastanowiłem, to się okazało, że wszystkie moje ulubione gry kupiłem nieprzyzwoicie tanio. Wikingowie za czterdzieści parę złotych, nówkę Puerto Rico upolowałem za mniej niż stówę z wysyłką a Kohle dzięki uprzejmości Osadnika w ogóle wyszło za pół darmo!
W takim razie mamy już na planszoholiku dwóch fanów Wikingów.
Ja grałam raz z Marsem i z Radem i na pewno nic złego o tej grze powiedzieć nie mogę, ale też mnie nie zachwyciła.
A na dwie osoby fajnie spisuje się Stan. Za moment, może dziś, sprawdzę Erę. Po przeczytaniu instrukcji prognozuję, że mam w kolekcji kolejną fantastyczną karciankę :)